Półwysep Valdés to ponad 3600 km² nietkniętej, urzekającej i dzikiej przyrody. To tu właśnie przebiega granica z krainą wiecznych wiatrów i pustkowi. To tu, mijając największe okoliczne miasto Puerto Madryn, przekraczamy wrota Patagonii.

 

 

Marzyły mi się pingwiny, słonie morskie, foki, orki, pancerniki, kurz, wiatr, pustkowia, piaszczyste, nieuczęszczane drogi, dzika przyroda. I wszystko to nagle okazało się realne. Stało się moją rzeczywistością, kiedy wysiedliśmy na dworcu autobusowym w Puerto Madryn. Tam wynajęliśmy samochód, który okazał się najlepszą opcją podróżowania po półwyspie. Dzięki niemu mogliśmy zatrzymywać się kiedy chcieliśmy, mając nieograniczoną ilość czasu na podziwianie wschodu i zachodu słońca, wypatrując wielorybów i orek, które pojawiały się nieoczekiwanie gdzieś w oddali jedynie na kilka sekund, by ponownie zanurzyć się w wodach oceanu atlantyckiego. Mogliśmy przeżyć bliskie spotkanie z pingwinami magellańskimi, o których zobaczeniu marzyłam od lat. 

Półwysep Valdés w 1999 został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. I nic w tym dziwnego, ponieważ jest jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie można podziwiać ssaki morskie w ich naturalnym środowisku, posłuchać przekrzykujących się nawzajem pingwinów i poczuć obsypujący kurzem wiatr.

 

 

Gdzie okiem sięgnąć rozciąga się jałowy krajobraz, pokryty przystosowaną do niesprzyjających warunków, niską roślinnością. Jednak otaczające półwysep wody oraz pas wybrzeża są domem, przystankiem na drodze i terenami lęgowymi dla niezwykle bogatej morskiej fauny.

Mieliśmy przyjemność spotkać pewnego pancernika, który niepostrzeżenie wykradł jabłko mojemu koledze Maćkowi. Rozprawił się z owym jabłkiem niezwykle szybko. I równie szybko jak się pojawił, „zwinął” jabłko, tak szybko zniknął w przydrożnych chaszczach. Przeżyliśmy również chwile grozy, kiedy nasz samochód „wpadł w poślizg” na piaszczystej i wyboistej drodze. Tylko dzięki niezwykłej cierpliwości i opanowaniu Maćka, który wcielił się w rolę kierowcy, nie wylądowaliśmy w rowie. Skończyło się na kilku obrotach wokół własnej osi, stłumionych w gardle krzykach przerażenia i wrażeniu trwającej w nieskończoność ciszy. Po tej przygodzie postanowiliśmy zwolnić nieco nasze szalone tempo… 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych. 

Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com