Historię piszą zwycięzcy. Tak było do tej pory w przypadku Azteków, których historię mierzono miarą hiszpańskich konkwistadorów i zachodnią perspektywą naukową. Camilla Townsend kreśli zupełnie inną opowieść. Opowieść o świecie rdzennych mieszkańców dzisiejszego Meksyku widzianą ich oczami. To również relacja ze zderzenia odmiennych kultur, przypominającego spotkanie cywilizacji z dwóch odległych planet, które mimo upływu czasu nigdy tak naprawdę się nie zrozumiały.

Nie pamiętam ile razy ugryzłam się w język próbując wymówić na głos imiona rdzennych bohaterów tej “azteckiej” historii. Z czasem wcale nie było lepiej. Dlatego poddałam się w połowie książki, zatrzymując w pamięci jedynie ich tłumaczenia…, jak choćby “Pióro Kolibra” zamiast Huitzilhuitl albo “Kobieta w Jadeitowej Spódnicy” zamiast Chalichiuhtlicue. Podejrzewam, że kilkaset lat wcześniej w taką samą pułapkę ignorancji wpadli Hiszpanie. Stąd już tylko krok do uproszczeń i nieporozumień. Spojrzenie na świat w nahuatl wydaje się odmienne od tego, które opisują języki indoeuropejskie.

Aztekowie, jako nazwa pada zaledwie kilka razy. W zasadzie nie będzie przesadą napisać, że taką okoliczność można policzyć na palcach jednej ręki. „Aztekowie” pojawiają się na początku książki, kiedy autorka wyjaśnia, że taki lud nigdy nie istniał… i na końcu, w Epilogu oraz kiedy przyglądamy się dotychczasowym badaniom nad historią i kulturą “Azteków”. W końcu nazwa “Aztek” to XVIII- wieczny wytwór europejskiej wyobraźni.

Camila Townsend kreśli zatem historię nie Azteków ale Mexica, bo tak sam siebie określał ten lud, “który ze swojego miasta-państwa [Tenochtitlan] sprawował władzę nad regionem”, w odróżnieniu do innych grup zamieszkujących środkowy Meksyk, zwanych Nahua czy dobrze nam znanych Majów z Jukatanu.

“Piąte Słońce” to opowieść inna niż większość książek o rdzennych mieszkańcach Ameryk. Autorka dosłownie “wkłada” nas w “buty” ludności środkowego Meksyku. Przemierzamy historię ubrani w ich perspektywę. Czytając historie zapisane w nahuatl łacińskim alfabetem, patrzymy na świat ich oczami. To co widzimy obala stereotypy. Konkwistadorzy przestają być bogami a przemocowa i żądna krwi rdzenna ludność okazuje się zamiast tego bardzo pragmatyczna. Ze zdziwieniem obserwujemy, że w centrum ich uwagi zawsze był dobrostan całej społeczności.

“Piąte Słońce” patrzy na podbój Meksyku w zupełnie inny sposób. Klasyczne narracje ukazują go jako jako błyskawiczny triumf garstki Hiszpanów nad potężnym imperium. Camilla Townsend przedstawia podbój Meksyku jako złożony i długotrwały proces. Ukazuje konkwistę z perspektywy upadku rdzennego imperium, do którego przyczyniły się splot lokalnych sojuszy, zdrad, epidemii i przypadków, w którym Hiszpanie byli jedynie jednym z wielu aktorów. Zwycięstwo nie było dziełem geniuszu Cortésa, lecz efektem dynamicznej gry sił wewnątrz samego regionu.

“Piąte Słońce” można też odczytać jako zbiór osobistych doświadczeń postaci, których losy przetrwały w pamięci zbiorowej i zapisanej historii. Wśród nich jest dziewczynka bez imienia, która na zawsze pozostanie w mojej wyobraźni. Urodziła się w świecie pełnym napięć i hierarchii jako córka arystokraty z ludu Nahua i zniewolonej kobiety. Jej pochodzenie przesądziło o jej przyszłości. Była kimś, o czyim losie inni mogli decydować wedle własnego uznania. W tle rozgrywała się nieustanna ekspansja Mexica z Tenochtitlan, a jej życie naznaczyło także przybycie ludzi zza oceanu. W nadmorskim Xicallanco została sprzedana pewnemu Majowi za kilka zwojów tkaniny lub garść ziaren kakao bo w czasach kryzysu tyle „warta” była ludzka egzystencja. Przędąc, sprzątając i gotując, nauczyła się lokalnego języka. Gdy na majańskie wybrzeże przybyli Hiszpanie, dziewczyna wraz z innymi kobietami została przekazana jako dar. Hiszpanie nadali jej imię Marina. Szybko okazało się, że jej największym kapitałem jest zdolność komunikacji. Znała język Nahua i Majów, a hiszpańskiego nauczyła się błyskawicznie. Dla ludów Nahua i Mexica stała się Malintzin, dla Europejczyków była Malinche, tłumaczką Hernána Cortésa i matką jego syna. W ten sposób dziecko, którego życiem można było rozporządzić jak przedmiotem handlu, stało się kobietą, przez którą przetoczyła się historia. Jej imię Marina, Malintzin, Malinche przetrwało w zbiorowej historii ale ona sama pozostała kimś, kogo los nigdy nie należał do niej. I może właśnie dlatego oraz, że tak jak ja jest kobietą, nie daje się zapomnieć.

“Piąte Słońce” to książka pełna emocji, które zostają z czytelnikiem na dłużej. To nie jest zwykła sucha podręcznikowa historia, to dynamiczna narracja, która opowiada dzieje “Azteków” ich własnymi słowami i na ich zasadach.

Piąte Słońce. Nowa historia Azteków. – książka w polskim tłumaczeniu ukazała się nakładem Dom Wydawniczy Rebis.