Pewnie nie powinnam tego pisać już teraz. Przede mną jeszcze wiele nieznanych mi krajów Ameryki Południowej. Jednak kiedy tylko przekroczyłam kolumbijską granicę, poczułam, że drzemie tu jakaś niezwykła moc, która mnie przyciąga i nie chce puścić. Wyciska łzy i śmiech.
Poczułam, że jestem we właściwym miejscu, i że to również mój kawałek świata. Tu mogę w końcu choć przez chwilę przestać się martwić, co mi przyniesie los, czy znajdę pracę, czy zostanę matką, jak potoczy się moje życie. Tu nie muszę być poukładana, poważna i pewna siebie. Nie czuję potrzeby, ani nic mnie nie zmusza do bycia kimś innym niż jestem. Tu mogę się po prostu cieszyć chwilą wśród ciągle uśmiechniętych życzliwych Kolumbijczyków. Jeśli tylko zechcę, to mogę zatańczyć salsę na środku ulicy. Nikt się nie zdziwi, nikt nie skrytykuje. Wszyscy zaklaszczą, zachęcą i będziemy się razem śmiać, bo życie jest najzwyczajniej na świecie cudowne. A ja musiałam przyjechać aż tutaj, aby to w końcu odkryć.
Tu się zakochałam i myślę, że ta miłość zostanie już ze mną na zawsze. Z biegiem czasu będzie jeszcze silniejsza, a tęsknota i niespełnione namiętności przywiodą mnie tu ponownie. Kolumbia skradła mi bowiem serce już kilka chwil od pojawienia się stempla w moim paszporcie. Nagle odkryłam, że można żyć pełniej, więcej i lepiej.
Niedziela w Bogocie to uliczna fiesta. Ludzie tańczą, śpiewają, śmieją się, piją tinto, jedzą uliczne przysmaki. Na ulicy można kupić dosłownie wszystko od plastrów ananasa, przez rozmaite chrupki, przekładane lokalnym przysmakiem wafle, kiełbaski, maczety, łańcuchy, noże, maskotki, świeżo wyciskane soki, ubrania… Z tłumu bije serdeczność, widoczna w spojrzeniach, gestach i słowach. Po raz pierwszy od czasu kradzieży aparatu w Quito, wyjęłam nowy i chodziłam z nim zawieszonym na szyi, fotografując. Wędrowałam po mieście nie mogąc powstrzymać emocji. Ukradkiem po policzku spływały mi łzy bo nie chciałam stąd jeszcze wyjeżdżać…
Kolumbia wzbudza we mnie emocje, które zawsze kryłam gdzieś w głębi siebie. Ukrywałam je przed innymi, udając silną, samowystarczalną i twardo stąpającą po ziemi kobietę. Tu odkryłam w sobie jakieś ciepło, które powoli topi mój wewnętrzny lód. A najważniejsze, że ono jest we mnie i że ze mną pozostanie.
W drodze do Santa Marta nad Morzem Karaibskim pasażer siedzący obok mnie śpiewał na głos lokalne przeboje. I jak tu nie kochać Kolumbijczyków i to jeszcze takich, którzy w nocy, martwiąc się, że zmarzniesz w zimnym, klimatyzowanym autobusie, okrywają Cię ciepłym kocykiem!
Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych.
Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera!
Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com