Ostatnie kilka tygodni spędziłam odkrywając na nowo miejsca znane z czasów dzieciństwa. W trakcie pojawiły się przemyślenia na temat znajomości naszej lokalnej historii i powrotach w rodzinne strony. Co tak naprawdę wiemy o miejscach, w których spędziliśmy dzieciństwo. Poznanie przeszłości rodzinnej miejscowości nie musi być naszym życiowym priorytetem. Może jednak okazać się ciekawą przygodą, o czym przekonałam się niedawno na własnej skórze. Dlatego postanowiłam podzielić się z wami moimi przemyśleniami dlaczego warto poznawać i doceniać lokalną oraz rodzinną historię. Korzystając z okazji opowiem Wam też nieco o moich rodzinnych stronach, czyli nadwiślańskim Urzeczu.
Pochodzę z Habdzina, niewielkiej miejscowości w gminie Konstancin-Jeziorna. To zaledwie 22 kilometry od centrum Warszawy. W 20 minut mogę zostawić za sobą zgiełk dużego miasta i znaleźć się w mojej zielonej oazie spokoju. Z której strony nie spojrzeć moja rodzina już od kilkuset lat związana jest z obszarami współczesnej gminy Konstancin-Jeziorna, należących niegdyś do parafii w Cieciszewie. Nazwiska Nogalów, Zduńczyków, Kowalczyków, Rękawków, Andziaków związane są z Kawęczynem, Kawęczynkiem, Dębówką, Łęgiem, Habdzinem, Bielawą, Czarnowem. Korzenie wielu z tych miejscowości sięgają czasów średniowiecza, kiedy pojawiają się pierwsze pisane wzmianki na ich temat.
Nawet nie przypuszczałam, że w trakcie mojej lokalnej podróży w przeszłość:
• powrócę tu jako archeolożka
• zostanę Urzeczanką (potocznie Łurzycanką/Łurzycunką) z mazowieckiego Urzecza
• na nowo pokocham nadwiślański krajobraz i dowiem się skąd tu tyle wierzb
• przypomnę sobie zasłyszane w dzieciństwie ludowe wierzenia i przesądy
• dowiem się dlaczego na Wielkanoc zamiast żurku jemy barszcz chrzanowy
• dowiem się, że w porównaniu do 120 lat istnienia Konstancina, moja rodzinna miejscowość ma już co najmniej 650 lat
• dowiem się, że moi przodkowie mieszkają w tym regionie już co najmniej od XVII wieku
• nawiążę jeszcze bliższe więzi z moją rodziną
• dowiem się, gdzie wyprodukowano papier, na którym utrwalono Konstytucję 3 maja
Wszystko powyższe powinno być opatrzone wyrażeniem „między innymi”. To czego się dowiedziałam, co poczułam na własnej skórze, emocje, doświadczenia, wędrówki, spotkania, rozmowy, są nie do przecenienia. Zachęcam Was zatem do odbycia swojej własnej emocjonalnej mikropodróży w czasie.
Fascynacja przeszłością
„Widzę moją ścieżkę, ale nie wiem dokąd prowadzi. Ta niewiedza najbardziej inspiruje mnie do podróży” – napisała XIX-wieczna hiszpańska poetka Rosalía de Castro. Te słowa powróciły do mnie kilka tygodni temu, kiedy będąc w Habdzinie wybrałam się na spacer po Łąkach Oborskich. Zamknęłam wtedy w kadrze pewien specjalny dla mnie krajobraz, przywołujący wspomnienia z dzieciństwa. To polna droga, wijąca się po linię drzew, za którą rozpościera się nieznane. Ciekawość, co kryje się na końcu tej drogi było inspiracją do mojej pierwszej samotnej wycieczki. Miałam wtedy nie więcej niż 10 lat…
Moja wiedza o tym co znajduje się „za lasem” ograniczała się do opowieści babci o mieszkających tam niegdyś hrabiach Potulickich. Bałam się, ale ciekawość pchała mnie naprzód. Rodzice nie mieli o tej wycieczce zielonego pojęcia. Wędrowałam tak sobie polną drogą, aż dotrałam do osiedla robotniczego z czasów kiedy istniał tu PGR. Klucząc ulicami trafiłam w końcu do otoczonego parkiem dworu. Z powrotem do domu było nieco gorzej, zwłaszcza kiedy uświadomiłam sobie, że robi się ciemno, a do przejścia mam kilka kilometrów. Do dziś nie wiem jak to się stało, ale gdzieś na Łąkach Oborskich znalazła mnie mama. Teraz wiem, jak bardzo się o mnie martwiła, nie wiedząc gdzie jest jej kilkuletnie dziecko. Najpierw mnie przytuliła, a potem powiedziała kilka słów do słuchu. A ja zamiast powiedzieć przepraszam i zapewnić, że to się nigdy nie powtórzy, pytałam dlaczego my akurat tutaj mieszkamy i gdzie jest ta Dębówka, o której ciągle mówi prababcia. Ciekawość została mi do dziś. Im bardziej się czegoś boję, tym bardziej chcę to zobaczyć, odkryć, poznać, zrobić, no może oprócz skoku ze spadochronem albo na bungee.
Z biegiem lat dziecięca ciekawość zmieniała się stopniowo w fascynację przeszłością. Uwielbiałam wizyty na cmentarzu w Słomczynie, którego historia sięga co najmniej 300 lat. Bardzo chętnie spacerowałam pomiędzy starymi, zapomnianymi grobami, na których czas niejednokrotnie pozacierał napisy. Zawsze zastanawiało mnie jak wiele ludzkich historii musiały widzieć wiekowe drzewa, które skrywają cmentarz.
W czasach szkoły średniej, które przypadły na lata 90-te XX wieku, pojawiałam się tu z aparatem fotograficznym w ręku, dokumentując na zdjęciach dawne obiekty, jak choćby kaplice grobowe hrabiów Potulickich i Mielżyńskich czy rodziny Marchlewskich. Przeglądałam archiwa lokanego kościoła, kiedy tworząc drzewo genealogiczne, poszukiwałam swoich przodków. Przesiadywałam w lokalnych bibliotekach i wielokrotnie odwiedzałam dwór w Oborach, zbierając informacje na temat historii Konstancina-Jeziorny.
Wspominam ten czas jako jedną z najciekawszych przygód w moim życiu. Z perspektywy 38-latki, która ma za sobą lata emigracji i mnóstwo dłuższych oraz krótszych podróży po świecie, bliskie miejsca stają się niespodziewanie równie fascynujące, co rejs Amazonką.
Podróżując nie sposób uniknąć pytania o miejsce pochodzenia. Czasem rozmówcę zadowala odpowiedź, że jesteśmy z Polski. Zdarzają się jednak osoby i ja mam do nich ogromne szczęście, które drążą temat. Ja też do tej kategorii należę. Podobnie jak w przyjaźniach, cenię w swoich rozmówcach chęć wyjścia poza standardy powierzchownej konwersacji. Lubię słuchać ich historii i dzielić się z nimi swoją, budując więź opartą na wzjamnym szacunku, czego przejawem jest właśnie owa chęć prawdziwego poznania drugiej osoby. I nie chodzi tu o prześciganie się w znajomości faktów historycznych, ale o świadomość, że my i inni mamy swoje równie fascynujące historie. Myślę, że brak zainteresowania własną, obiektywnie rozumianą historią i w rezultacie powierzchowne traktowanie innych, o których również nie mamy i często nie chcemy mieć zielonego pojęcia, jest jedną z przyczyn nietolerancji i niechęci do tego, co wydaje się odmienne. Wyjdźmy więc poza powierzchowne relacje z ludźmi, z otaczającym nas makro i mikro światem, spróbujmy dowiedzieć się czegoś więcej o sobie i innych, przeprośmy się z historią. Odkurzmy wspomnienia i odnówmy więzi z miejscami znanymi z dzieciństwa. Kto wie, może ta podróż okaże się jedną z najciekawszych i najbardziej edukujących.
Nadwiślańskie Urzecze
Tu gdzie dziś stoi mój rodzinny dom, w przeszłości płynęła Wisła. Kiedy rzeka zaczęła przesuwać swe koryto, pozostawiła po sobie żyzne mady wiślane. To one sprawiły, że coraz to nowe miejscowości zaczęły pojawiać się na mapie tej części Mazowsza. Rzeka cofała się powoli, pewnie dlatego w moim rodzinnym Chabdzinie, dziś zwanym Habdzinem, znajdowała się niegdyś przeprawa przez Wisłę. Obecnie koryto rzeki, oddzielone od brzegu wałem przeciwpowodziowym, znajduje się w Gassach, czyli 4 kilometry od mojego podwórka. Pierwsze wzmianki o tej nadwiślańskiej miejscowości pochodzą z początków XVI wieku.
Wsie powstawały na terenach zalewowych, dlatego dość często nawiedzały je powodzie. Żyzne gleby i obfite plony rekompensowały straty w trakcie wylewów Wisły. W ogrodzie moich rodziców warzywa nadal rosną dorodne. Przy miedzach rosną kępy dzikiego chrzanu, który mój tata z pasją trze i zamyka w słoiczkach. U nas zamiast żurku jada się barszcz chrzanowy, który jest jedną z tradycyjnych potraw na Urzeczu.
Jesień jest moją ulubioną porą roku. Wczesnym rankiem i wieczorem na Łąkach Oborskich zalega mgła. Drzewa mienią się kolorami, a tuż po sezonowych wykopkach powietrze przesyca zapach dymu ogniskowego.
Opublikowany przez Archeopasja – archeologia i podróże Czwartek, 12 października 2017
Nadwiślańskie tereny gminy Konstancin-Jeziorna należą do mikroregionu etnograficznego zwanego Urzeczem, lub potocznie Łurzycem. Leży on po obu stronach Wisły, rozciągając się od Saskiej Kępy na północy aż po dawne ujście Pilicy w okolicach wsi Potycz na południu. Nazwa Urzecze wywodzi się najprawdopodobniej od określeń związanych z geograficzną lokalizacją regionu. Jednym z nich może być „u rzyki” odnoszące się do terenów w pobliżu rzeki. Inne może być związane z „lugami”, co oznacza bagniste obszary nadrzeczne, których jest tutaj dużo.
Przez wieki codzienne życie na Urzeczu było związane z Wisłą. Ludność łączył handel rzeczny, flisacy i urodzajne rolnictwo na żyznych madach wiślanych. Swój ślad pozostawiło po sobie również osadnictwo olęderskie, które pojawiło się tu już w początkach XVII wieku.
Na uwagę zasługuje specyficzny krajobraz Urzecza, wyróżniający się na tle innych regionów. O płynącej tu niegdyś Wiśle przypominają nam starorzecza, jak choćby te w Habdzinie i Cieciszewie oraz podmokłe Łęgi Oborskie. Rzeka od wieków dawała się mieszkańcom we znaki, a powodzie zdarzały się bardzo często. Dlatego już co najmniej od XVII wieku ludność zabezpieczała swe pola i domostwa przed zgubnymi skutkami wylewów Wisły, budując system odwadniający. Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów tutejszego krajobrazu są pozostałości niewielkich grobli, wysadzanych wierzbami. Rosną one choćby wzdłuż drogi, przy której znajduje się mój dom. Spotykamy je także wzdłuż brzegu starorzecza w Habdzinie.
Jestem ostatnim pokoleniem w mojej rodzinie, które dorastało pośród ludowych wierzeń i opowieści. Moje babcie i ciocie stosowały również rozmaite zabiegi magiczne mające mnie podobno chronić przed urokiem, jak choćby przelewanie nad moją głową jajka przez brzozową miotłę, którą własnoręcznie zrobił mój dziadek. Moim obowiązkiem na zielone świątki było zrywanie, rosnącego nad brzegiem starorzecza tataraku, którym dekorowałam później bramę i podwórko. Pamiętam opowieści o zmorach, które plotą nocą warkocze na końskich grzywach, które mój dziadek musi rano rozplatać.
Paraliż przysenny, którego doświadczyłam po raz pierwszy w wieku 6 lat, moje babcie i ciocie uznały za „duszenie przez zmorę”. Mimo, że mama wytłumaczyła mi, że to nic innego jak zaburzenie snu, z którego wyrosnę, opowieści babć i cioć bardziej działały na moją wyobraźnię.
Pamiętam procesje pogrzebowe, kiedy po 3-dniowym czuwaniu nad ciałem zmarłego w jego rodzinnym domu, trumnę niesiono aż do przydrożnej kapliczki na skraju wsi, a stamtąd samochód albo furmanka zabierały ją do kościoła. Kiedy zmarł mój wujek, ciocia pilnowała aby ciało na pewno wyniesiono z domu „nogami do przodu” drzwiami wejściowymi i pod żadnym pozorem nie oknem. Pod trumnę wkładano siekierę i ustawiano wiadro z wodą. Starsze panie ze wsi modliły się na zmianę całą dobę. Moje ciocie i babcia zawsze w tych modłach uczestniczyły, opowiadając mi później mrożące krew w żyłach historie. O tym, jak duch zmarłego błąkał się po okolicy, bo psy przeraźliwie wyły i coś stukało w okna i szarpało drzwiami. Pamiętam, jak rozprawiały, że czyjaś śmierć była do przewidzenia, bo w trakcie chrztu zgasła świeca. A fakt, że u kogoś źle się dzieje tłumaczono tym, że zmarłego niedawno członka rodziny wyniesiono oknem, a nie drzwiami.
Jedną ze strategii babci na moje odkrywanie się w nocy, była przestroga, że jak będę wystawiać stopy i dłonie poza kołdrę, to duchy mi je poobgryzają. Przez długi czas bałam się chodzić wieczorem po ogrodzie albo po drodze. Załam bowiem wszystkie opowieści o duchach straszących na rozstajach dróg, o jeziorze wciągających w swe odmęty wszystkich, którzy za bardzo zbliżyli się do brzegu i wiele innych. Wyobraźcie więc sobie, jak silna musiała być moja ciekawość, aby mimo strachu, wybrać się jako kilkuletnie dziecko na opisaną wcześniej samotną wycieczkę do Obór.
Mimo tej strategii straszenia aby mnie utrzymać w ryzach, moje babcie i ciocie nieświadomie jeszcze bardziej rozbudziły moją ciekawość. Opowieści z dzieciństwa były zapewne jedym z powodów, dla których wybrałam na studiach archeologicznych przedmiot „antropologia religii”.
Jeśli chcielibyście dowiedzieć się nieco więcej o Urzeczu, zachęcam do zapoznania się z książką Łukasza Maurycego Stanaszka Nadwiślańskie Urzecze. Podwarszawski mikroregion etnograficzny. Autor jest z wykształcenia archeologiem i podobnie jak ja, pochodzi z Urzecza.
Czego dowiadujemy się z danych historycznych
Przez długi czas myślałam, że Habdzin od zawsze był częścią dóbr oborskich, o których nieustannie przypomina nam XVII-wieczny dwór szlachecki przy ulicy Literatów w Konstancinie. Tymczasem wieś pojawia się w źródłach historycznych wcześniej (1368) niż po raz pierwszy wzmiankowane są Obory (1407).
Nazwa Habdzin pochodzi najprawdopodobniej od imienia Chebda. Imię to było używane na Mazowszu w okresie średniowiecza. Oryginalna nazwa miejscowości była pisana przez „ch” i w dokumentach historycznych oraz mapach pojawia się jako Chebdzino, Chabdzino i Chabdzin. Podobno zmiana pisowni nastąpiła w wyniku rusyfikacji. Z kolei Informator krajoznawczy o ziemi piaseczyńskiej wywodzi nazwę Chabdzin od chabda/chebd, tłumacząc, że odnosi się do dzikiego bzu. Bzu tu nie brakuje. Pamiętam, że jako dziecko zbierałam z babcią dziki bez, z którego później powstawał sok.
Od końca XIV wieku dobra Chabdzin należały do rodu szlacheckiego herbu Ciołek. W 1368 Mikołaj z Rozniszewa, miejscowości w pobliżu współczesnej Warki, zakupił je od księcia mazowieckiego Siemowita. Kolejne pokolenia, które na stałe osiadły w Chabdzinie przybrały nazwisko Chabdzińskich. Wnuk Mikołaja z Rozniszewa, znany jako Adalbert Chabdziński doszedł do funkcji sędziego ziemi warszawskiej i czerskiej. Wzmianka z 1524 roku informuje, że dobra Chabdzin graniczą z oborskimi. Niedługo po tym Chabdzińscy sprzedali swe ziemie rodzinie Oborskich. Od XVI wieku historia Habdzina łączy się już z pobliskimi Oborami.
W przyszłym roku moja rodzinna miejscowość będzie obchodzić 650-lecie istnienia. W rzeczywistości istniała już wcześniej choć nie ma na to dowodów w postaci źródeł pisanych. Jest jedną z najstarszych miejscowości w gminie Konstancin-Jeziorna, zaraz po Cieciszewie (1236) i Bielawie (1313).
Zanim wybudowano (1907-1909) kościół św. Józefa w Mirkowie, Habdzin był częścią parafi cieciszewskiej, niewątpliwie najstarszej na Urzeczu i jednej z najstarszych w tej części Mazowsza. Najwcześniejsza wzmianka historyczna o kościele w Cieciszewie pochodzi z 1236. Pojawia się w jednym z XVIII-wiecznych zapisków, przechowywanych w Archiwum Akt Dawnych. Drewniany kościół w Cieciszewie był poświęcony św. Prokopowi z Sazawy. Kult tego świętego, kanonizowanego w 1204 dotarł w tym czasie na Mazowsze.
Podobnie jak Habdzin, Cieciszew również leżał na wiślanym brzegu, poniżej skarpy, gdzie dziś wznosi się barokowy kościół z XVIII wieku. Starorzecza zwane obecnie jeziorem Habdzińskim i jeziorem Cieciszewskim przypominają o nadwiślańskiej przeszłości obydwu miejscowości. Historia Cieciszewa, najstarszej wsi w tej części Urzecza łączy się z rodem szlacheckim Pierzchałów. Protoplastą był Stanisław Pierzchała z Turowic w pobliżu Czerska. W połowie XIV wieku pełnił funkcję podstolego czerskiego i zarządzał nadwiślańskim grodem w Cieciszewie. W 1363 za zgodą księcia mazowieckiego Siemowita, Stanisław założył wieś na prawie niemieckim, zwaną w akcie lokacyjnym Wolą Cieciszewską. Jego dobra graniczyły z ziemiami należącymi do spadkobierców Mikołaja z Rozniszewa, których znamy jako Chabdzińskich. W 1399 nastąpił podział dóbr Pierzchałów. Od tego czasu możemy mówić o Cieciszewskich z Cieciszewa i Oborskich z Obór.
Pierwsza wzmianka o Oborach pojawia się w 1407 i mówi o Stanisławie Pierzchale z Obór. Nazwa do najpiękniejszych nie należy. Jej pochodzenie wynika ze względów czysto praktycznych. Kiedy w pobliżu płynęła Wisła, to tu na jej brzegu wypasano bydło i stąd właśnie wzięły się Obory. Z dobrami oborskimi, które na przestrzeni czasu zmieniały właścicieli związany jest współczesny Konstancin. Ostatnim z Oborskich, którzy mieszkali w Oborach był Jan. W 1637 sprzedał on „majętność swą dziedziczną ze wszystkimi przyległościami i wsiami do niej z dawna należącymi to jest Obory z folwarkiem, Chabdzin, Opacz, Kliczyn, Czyszycza, Koło, Prochna (…) Świder, Chwalenica (…) wieś Skolimów z (…) za sumę 62 000 złotych polskich” hetmanowi wielkiemu koronnemu Stanisławowi Koniecpolskiemu. Kolejnym właścicielem dobr oborskich został kanclerz wielki koronny Jan Wielopolski. Urokliwy dwór w Oborach, kryjący się na końcu drogi wysadzanej drzewami, powstał właśnie z jego inicjatywy w latach 1681-1688.
Rodzina Wielopolskich jest odpowiedzialna za przeniesienie kościoła parafialnego z Cieciszewa, na skarpę w Słomczynie. Barokowy kościół św. Zygmunta został wybudowany w 1725. Mimo zmiany lokalizacji obiektu, parafia aż do XIX wieku była określana mianem cieciszewskiej. Kościół góruje nad pochodzącym z tego samego okresu cmentarzem, gdzie pochowana jest większość mojej rodziny. Być może zmarłych grzebano tu już w XVII stuleciu, kiedy kościół parafialny nadal istniał w położonym poniżej skarpy, pobliskim Cieciszewie. Głównym obiektem cmentarza jest niewątpliwie kaplica grobowa hrabiów Grzymała-Potulickich i Mielżyńskich, ostatnich właścicieli dóbr ziemskich Obory.
W 1897 Witold hrabia Skórzewski, syn Konstancji z Potulickich, realizując zamysł o stworzeniu modnego letniska, wydzielił z gruntów oborskich Konstancin, nazwany tak na cześć swej matki. Dwór w Oborach pozostał w rękach rodziny Potulickich aż do drugiej wojny światowej, a następnie został przejęty przez ówczesne władze komunistyczne. Przez wiele lat pełnił funkcję Domu Pracy Twórczej Związku Literatów Polskich aż dwa lata temu wrócił w ręce Teresy Potulickiej-Łatyńskiej, spadkobierczyni ostatnich właścicieli majątku.
A wiecie, że na papierze produkowanym w Fabryce Papieru w Jeziornie zapisano Konstytucję 3 maja? Do powstania papiernii, którą wybudowano w 1775 roku przyczynił się król Stanisław August Poniatowski, który wyłożył na nią fundusze. Na papierze z Jeziorny powstawały liczne rozporządzenia królewskie. Dziś w części odrestaurowanych zabudowaniach dawnej fabryki mieści się modne centrum handlowe Stara Papiernia.
Archeologia, czyli zanim pojawiły się pierwsze wzmianki historyczne
Kilka lat temu powróciłam w moje rodzinne strony jako archeolożka. Uczestniczyłam w badaniach archeologicznych na kilku stanowiskach na terenie powiatu piaseczyńskiego w gminach Konstancin-Jeziorna (Obory), Piaseczno (Siedliska) oraz Góra Kalwaria (Czaplinek). O pracach wykopaliskowych w Oborach i Siedliskach możecie przeczytać na łamach lokalnej gazety, Kuriera Południowego.
Dzięki archeologii wiemy, że tereny obecnej gminy Konstancin-Jeziorna były zamieszkane już co najmniej 2000 lat temu. W trakcie badań poprzedzających budowę przedszkola w Oborach, którymi kierował mgr Artur Grabarek z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego, odsłoniliśmy kilka jam gospodarczych, dwie konstrukcje mieszkalne i około 3000 fragmentów ceramiki. Do najciekawszych zabytków należy niewatpliwie ozdobny pierścień brązowy z taśmy z ozdobnymi żłobieniami. Ślady osadnictwa odkryte na stanowisku pochodzą z okresu wczesnorzymskiego (I wiek p.n.e. – I wiek n.e) oraz ze średniowiecza (XIV w.).
Na ślady archeologiczne z okresu wczesnorzymskiego natrafiono również we wsi Dębówka, gdzie odkryto cmentarzysko.
W średniowieczu do osadnictwa zachęcał handel, rozwijający się wzdłuż szlaku wiślanego. Wisła była głównym szlakiem handlowym dawnej Polski, średniowieczną autostradą. Wzdłuż szlaku powstawały warowne grody, jak choćby Czersk oraz osady lokowane w miejscach dogodnych przepraw, czego dobrym przykładem może być Cieciszew. O szerokich kontaktach handlowych może świadczyć fakt, że w Cieciszewie znaleziono dihramy arabskie z kalifatu bagdadzkiego, datowane na połowę X wieku.
Moja rodzinna historia
W trakcie niedawnej wizyty w Habdzinie, mama wręczyła mi mój stary, roboczy projekt drzewa genealogicznego, który zrobiłam w liceum. Już nie pamiętam kiedy to dokładnie było, ale chyba w 1996 albo 1997. Do dziś pamiętam jednak jak wertowałyśmy archiwum w kościele w Słomczynie, z trudem odczytując informacje zapisane po rosyjsku.
Szperając niedawno w internecie natrafiłam na krótką notkę historyczną, w której pojawiają się dwa nazwiska z mojego drzewa genealogicznego, a mianowicie Jan Nogal i Walenty Zduńczyk. Notatka dotyczy carskiego nakazu uwłaszczeniowego, w konsekwencji którego włościanie z Kawęczyna otrzymali na własność ziemię. Moja prababcia pochodziła właśnie ze wsi Dębówka pod Kawęczynem, zaledwie 10 kilometrów od mojego rodzinnego domu w Habdzinie pod Konstancinem. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem często wspominała te miejscowości.
Jestem pewna, że gdyby nie ten szkolny projekt, spora część naszej rodzinnej historii byłaby już dziś w dużej mierze zapomniana. Wielu rzeczy dowiedziałam się od brata mojej prababci, który zmarł niedługo po naszej rozmowie. Dziś nie ma już nikogo, kogo pamięć sięgałaby głębiej niż 50 lat wstecz.
Kiedy tak wspólnie przesuwaliśmy palce po naszej mapie przeszłości, dyskutując o poszczególnych osobach, opowiadając ciekawostki, które zapamiętaliśmy, zastanawiając się co jeszcze uzupełnić, utwierdziłam się w przekonaniu, że warto znać naszą lokalną historię i dbać o tę rodzinną. Warto ją utrwalić zanim pójdzie w zapomnienie. Nic tak nie łączy ludzi, jak wspólne wspomnienia i dzielone historie. Kiedy do nich wracamy, zwykłe spotkanie rodzinne może zamienić się w fascynującą podróż do przeszłości. Zgadzacie się?
Warto znać lokalną historię
Przypominając sobie rzeczy znane i poznając nowe fakty związane z historią i archeologią mojej rodzinnej miejscowości i gminy, powroty do domu nabrały głębszego sensu. Niedzielny obiad jest czymś więcej niż rodzinnym obowiązkiem. Każdy spacer, krótsza i dłuższa wycieczka stają się prawdziwą frajdą. Te mikropodróże stały się atrakcją, która wzbudza we mnie takie same emocje jak podróż w dalekie zakątki świata. Uruchamiając wyobraźnię zdaję się czuć na własnej skórze te kilka wieków historii, na którą składają się historie moich przodków, mojej rodziny i moja osobista. Za każdym razem czuję, że coś odkrywam.
Lokalne atrakcje poza miastem Konstancin-Jeziorna
O Konstancinie-Jeziornie, modnym podwarszawskim uzdrowisku, wielu z Was zapewne słyszało, a wielu również odwiedziło. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, włączając w to lokalnych mieszkańców, jak wiele atrakcji oferują otaczające miasto niewielkie miejscowości. Poniżej lista pomysłów na ciekawe wycieczki (samochodem, rowerem, pieszo) poza Konstancinem-Jeziorną.
Rezerwat Łęgi Oborskie – podmokły las jesionowo-olszowy przypomina nam o tym, że niegdyś płynęła tu rzeka. To doskonałe miejsce aby podziwiać dawną szatę roślinną doliny Wisły. Łęgi Oborskie bogate w typową dla mokradeł faunę i florę są rezerwatem przyrody, będącym częścią Chojnowskiego Parku Krajobrazowego.
Łąki Oborskie – świetne miejsce na niedzielny spacer o każdej porze roku. Łąki leżą u stóp skarpy wiślanej, granicząc z Konstancinem i Habdzinem. Doskonałe miejsce na wyciszenie pośród sielankowej przyrody.
Kościół i cmentarz w Słomczynie – barokowy kościół wybudowany w XVIII wieku na skarpie wiślanej i leżący u jego podnóża cmentarz, to gratka dla pasjonatów przeszłości i architektury.
Wiejskie drogi na trasie Słomczyn-Cieciszew-Gassy-Czernidła-Łęg-Hadzin-Konstancin – doskonałe miejsce na wycieczkę pełną wiejskich krajobrazów, kolorowych pól uprawnych, rzadko uczęszczanych dróg, wysadzanych wierzbami polnych ścieżek, dostępnych jedynie pieszo albo rowerem, zagajników, starych chałup i zabudowań gospodarczych.
Wały przeciwpowodziowe od Gassów w stronę Góry Kalwarii – doskonałe miejsce do obserwacji ptaków i podziwiania nadrzecznej przyrody oraz samej rzeki. Ja zwykle robiłam rowerową pętlę podążając wałem z Gassów do Góry Kalwarii a stamtąd przez Konstancin do Habdzina. Historia wałów, które dziś są również doskonałym miejscem na piesze i rowerowe wycieczki sięga pierwszych dekad XIX wieku, choć już wcześniej mieszkańcy okolicznych wsi próbowali w rozmaity sposób zabezpieczać się przed powodziami.
Plaże wzdłuż wałów – latem na przybrzeżnych łachach piasku tworzą się malownicze plaże, gdzie zachowując oczywiście dużą ostrożność, można poprażyć się na słońcu w przepięknych okolicznościach przyrody.
Prom w Gassach – w tym roku latem zdecydowaliśmy się skorzystać z lokalnego promu na trasie Gassy – Karczew. Za samochód i naszą trójkę zapłaciliśmy 15 zł, a przygoda była niezapomniana. Wiosną planujemy kolejną wycieczkę. Przeprawa przez Wisłę istnieje tu już od wieków. Teraz jest oczywiście bardziej nowoczesna niż w przeszłości. Niegdyś prom przewoził na drugi brzeg zaprzęgnięte w konie furmanki, dziś samochody i motocykle.
Tekst powstał w oparciu o poniższe źródła
• Starożytne osadnictwo po sąsiedzku – artykuł w Kurierze Południowym o badaniach archeologicznych w Oborach
• Historia parafii św. Zygmunta w Słomczynie
• Historia okolic Konstancina ten blog to kopalnia wiedzy
• Wirtualne Muzeum Konstancina kolejna kopalnia wiedzy o gminie Konstancin-Jeziorna również w formie wizualnej
• Łukasz Maurycy Stanaszek, Paweł Komosa Z wizytą na Urzeczu
• Łukasz Maurycy Stanaszek Historia Urzecza na stronie internetowej wislawarszawska.pl
• Kartoteka powiatu czerskiego w średniowieczu w Kartoteka Słownika historyczno-geograficznego Mazowsza w średniowieczu (Repozytorium Cyfrowe Instytutów Naukowych)
Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku i instagramie. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera!
Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com
Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych.