Od jakiegoś czasu czuję niepokój, kiedy pada pytanie gdzie mieszkam. Moja odpowiedź najczęściej zachęca rozmówcę do jeszcze większej dociekliwości: „jak możesz tam mieszkać?”, „nie boisz się chodzić po ulicach?”, „i naprawdę nikt cię jeszcze nie napadł???”, „znasz jakichś dealerów?”, „wiesz gdzie kupić coś naprawdę dobrego?”, „może masz zniżkę dla mieszkanki centrum?” i wiele innych pytań, często wręcz z pogranicza absurdu. Nie rozumiem dlaczego wielu ludziom mieszkanie w centrum, wydaje się być czymś z pograniczu życia i śmierci.
Patrząc na mnie pełnym politowania, a zarazem zgrozy wzrokiem i zadając mi te wszystkie pytania, nikomu nie przyjdzie do głowy jaki niesamowity mam widok z okna, że podłogę pokrywa dębowy parkiet, którego dziś nikt tak nie potrafi zrobić. Że sąsiadka z mieszkania obok ma koleżankę we Wrocławiu i kilka lat temu była w Polsce z całą rodziną. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że mieszkam z parą niesamowitych chłopaków, którzy każdego dnia uczą mnie czegoś nowego o Brazylii i o samej sobie. Że ten kawałek świata nieustannie mnie fascynuje, i że gdzie jak nie tu mogę codziennie zderzać się z całkowicie odmienną rzeczywistością…To taka moja oaza, z której wychylam się na chwilę i obserwuję barwną mozaikę São Paulo. Tylko tu mam niepowtarzalną okazję obserwować jak toczy się codzienne życie ulicy największego miasta Ameryki Południowej.
Tak, mieszkam w centrum i to przy Praça da República. Spoglądam przez okno o różnych porach dnia i zawsze widzę praktycznie to samo. Wałęsających się bez celu narkomanów, prostytutki oczekujące na swych kolejnych klientów, alfonsów reklamujących umiejętności swych pracownic, dealerów, upychających po kieszeniach banknoty, nie kryjąc się z tym wcale, bezdomnych zbierających drobne na crack… Na parterze mojego budynku znajduje się świetnie prosperujący biznes, szumnie zwany teatrem. Z pozoru nie ma on nic wspólnego z teatrem. Jednak uroki, umiejętnie wyginającego się kobiecego ciała, z całą pewnością można nazwać sztuką. Są tu spektakle i widzowie, więc jak można odmówić temu miejscu nazwy teatr?
Ale również tu, na samym rogu Rua Aurora i Joaquim Gustavo nadal istnieje antykwariat, do którego od czasu do czasu zaglądam. Znajduje się dokładnie pomiędzy dwoma „domami publicznymi”, flankującymi go z obu stron. Pracujący tam panowie piją brazylijskie cafezinho i grają w szachy paląc papierosa za papierosem. Moje stosunki z sąsiadami układają się bardzo dobrze. Kiedy odpadło mi kółko od wózka, zapakowanego po brzegi zakupami, ochroniarz z „teatru” zaniósł mi je do windy abym nie dźwigała. Dziewczyny czasem próbują ze mną swój angielski. Panowie z antykwariatu zawsze mówią do mnie coś po portugalsku z wyrazem ciepła na twarzy, a ja „ni w ząb” nic nie kumam. Wychwytuję tylko pojedyncze słowa, które kompletnie nie układają się w sensowną całość.
Dwie ulice dalej jest moja ulubiona peruwiańska restauracja Rinconcito Peruano. Na kawę chodzę do Ramona przy Avenida Ipiranga, bo ta smakuje mi najlepiej. Świeże pieczywo kupuję w Padaria Gêmel tuż przy Largo do Arouche, bo jest tam pani, która zawsze mnie przytula i pachnie mąką jak moja babcia, kiedy piekła ciasta.
Znam dealera. Ma na imię Billy. Jest świetnym biznesmenem, dba o klientów i przoduje w reklamie. Jeśli planuje weekend lub dłuższy urlop z rodziną, zawsze cię o tym poinformuje, przesyłając info na WhatsApp. Dba aby klient zaopatrzył się na czas jego nieobecności i nie złorzeczył mu będąc w potrzebie, a nie mogąc tej potrzeby zaspokoić produktami o wysokiej jakości z zaufanego źródła… Jak poznałam Billego? Właściwie to widziałam go dwa razy z okna, kiedy podjeżdżał na skuterze. Pisał jednak do mnie od czasu do czasu. Moi chłopcy (współlokatorzy) nigdy nie mają pieniędzy i często nie mogą doładować telefonu. Ich znajomi mają podobnie … Młode imprezowe pokolenie Sampy, wydające krocie na dobrą zabawę a później wypłakujące mi się na ramieniu ze swojej nieodpowiedzialności, zadając ciągle to samo pytanie „Julie kiedy ja w końcu dorosnę?”. A czy ja jestem dorosła? Pozostaje mi tylko pogłaskać po głowie i pomilczeć. Wracając do Billego… Kiedyś po prostu tylko ja miałam doładowany telefon, z którego można było zadzwonić. I tak poznałam dealera. Mogłabym chłopaka zablokować, albo zmienić numer, ale za każdym razem ciekawi mnie, co napisze. To chyba ta moja natura badacza, potrzeba nieustannego zrozumienia tego co się wokół mnie dzieje. Co, gdzie, kiedy i dlaczego? Przychodzą mi do głowy pytania, które powtarzała w liceum moja nauczycielka historii. Co, gdzie, kiedy i dlaczego to podstawowe pytania jake zadaje historyk, badacz przeszłości, więc dlaczego nie zastosować tego do teraźniejszości… A może to po prostu zwykła ludzka ciekawość…
Strach ma wielkie oczy. Przez strach tracimy czujność. Najlepiej mieć oczy szeroko otwarte, obserwować, być czujnym. Odkąd jestem w SP stałam się specjalistką w obserwowaniu. W centrum życie jest tak intensywne, że ta obserwacja powoduje niekiedy migrenę. Tu jest wszystko. To tygiel bogactwa i nędzy, drogich hoteli i totalnych spelun, dobrych restauracji i podrzędnych garkuchni. Czasem zapachy przyprawiają mnie o burczenie w brzuchu a czasem o wymioty. Na ulicy mijam rozmaitych ludzi, bogatych, biednych, bezdomnych, analfabetów, intelektualistów, sprzątaczy, pisarzy, dziennikarzy, dealerów, prostytutki, artystów. To również intelektualny tygiel miasta. Nigdy bowiem nie wiesz, kto usiądzie obok ciebie w modnej kafejce czy z kim bawiłaś się na ostatniej imprezie w jednym z nocnych klubów.
Każdego dnia czuję te grubo ponad 400 lat historii miasta. I nie jest to jedynie zapach moczu na ulicach, tak typowy dla centrum. Mieszkam zaledwie kilka ulic od historycznego serca miasta. Otacza mnie majestatyczna architektura, zupełnie odmienna od współczesnej zabudowy Avenida Paulista. Tu ulice są pełne ludzi. Wystarczy zatrzymać się na chwilę na Viaduto da Cha i zobaczyć ruch samochodowy w dole i tysiące pieszych przemierzających ulice. To moje ulubione miejsce w centrum, chodzę tu prawie codziennie, próbując uchwycić promienie zachodzącego słońca na wieżowcach Mercantil Finasa i Grande oraz Theatro Municipal.
Czuję się w tym mieście małą, nieistotną postacią, która nadal szuka w nim dla siebie miejsca. A ono codziennie próbuje mi wmówić abym wracała do domu. Ja stawiam opór i obserwuję dalej. Miasto mnie pochłania mnogością i skrajnością wrażeń. Raz je kocham, raz mam ochotę od niego uciec. Jest jak narkotyk. Budzę się rano i pierwszą myślą jest aby wyjrzeć przez okno, zobaczyć panoramę, zerknąć na ulicę w dole i budzący się uliczny ruch, usłyszeć pierwsze, ciche jeszcze pokrzykiwania sprzedawców. Wstaję wcześniej, bo chcę zobaczyć moment, w którym kończy się nocne życie miasta, a zaczyna dzień. Wsłuchuję się w pozgrzytywanie zasuwanych bram do pobliskich „domów publicznych”, w szczęk szklanych butelek po piwie wyrzucanych z pobliskich barów i lanchonete, przygotowujacych się na dziennych klientów, którzy przyjdą tu niedługo zjeść lunch. Teraz wszyscy zatrzymują się na chwilkę wypić cafezinho przed rozpoczęciem pracy. Na przeciwko mojego budynku stoi na chodniku sofa, na której śpi dwóch bezdomnych. Znam ich, codziennie mówimy sobie bom dia. Kilka dni temu policja zabrała ich rzeczy, łącznie ze starym fotelem, na którym zwykle siedzieli. Dziś nie wiadomo skąd, przynieśli sofę…
Czy warto zatem odzwiedzić São Paulo? Jak najbardziej. Znajdziecie co najmniej 30 powodów, dla których to miasto powinno znaleźć się na Waszej podróżniczej liście!
30 powodów, dla których São Paulo powinno znaleźć się na twojej podróżniczej liście
Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych.
Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera!
Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com