Jedni mówią, że być na Alasce i nie zatrzymać się w Parku Narodowym Denali to wręcz świętokradztwo. Inni z kolei, że owszem miejsce niepowtarzalne, ale przewijające się w sezonie tłumy, potrafią nieco zachwiać naszymi „ochami i achami”. Grunt to skupić się nad tym co park nam oferuje, a oferuje niemało bo unikatową, dziką przyrodę z wznoszącymi się na ponad 6000 m n.p.m. górami i możliwość przebywania z nią sam na sam. A jeśli jeszcze dodamy do tego zestawu potencjał archeologiczny, sięgający kilkunastu tysięcy lat wstecz, to bardziej zachęcać już nikogo nie trzeba. 

Jak było ze mną? U mnie było to trochę bardziej skomplikowane. Przypominało nieco późniejszą sytuację z Wielkim Kanionem, na którego „polubienie” potrzebowałam więcej czasu. Było o tyle ciężej, że zatrzymaliśmy się tu w drodze powrotnej z północy Alaski, a to mówi już wiele. Kto podróżował wzdłuż Dalton Highway w głąb alaskańskiej tundry aż nad Ocean Arktyczny, mijał po drodze Góry Brooksa, obozował w miejscach, gdzie nie spotkasz żywej duszy i całe to surowe piękno przyrody miał tylko dla siebie, ten wie, że trudno tak nagle zapiać z zachwytu w miejscu tak zupełnie odmiennym. Są to jednak miejsca różne i każde z nich wyryło mi się w pamięci tak samo mocno. Denali to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale dojrzewająca powoli więź, która powstała po dłuższym czasie przemyśleń i konsolidacji wrażeń.

 

W Denali wszystko jest świetnie zorganizowane i po amerykańsku dopięte na ostatni guzik. Aby chronić ekosystem i zminimalizować szkody, jakie wiążą się z masową turystyką, na terenie parku może przebywać jednocześnie ściśle określona liczba osób. Prowadzona jest dokładna ewidencja aby kolejni chętni na wędrówki po parku, mogli zostać skierowani w odpowiednie, wolne jeszcze obszary. Pozwolenia są imienne, co pamiętam do dziś bo nagle zyskałam zupełnie nowe nazwisko Bekawell, co nijak się ma do Rękawek:). Jeśli mamy plany konkretnej trasy trekkingu, to najlepiej postarać się o wcześniejszą rezerwację. Dotyczy to zwłaszcza sezonu turystycznego od maja do września. My takiej rezerwacji nie mieliśmy i marzenia o campingu w Wonder Lake się rozwiały. Wszystkie sztandarowe rejony były już we władaniu tych bardziej zapobiegliwych. Nas skierowano do najbliższej części parku, w rejon rzeki Savage. Przy okazji wręczono nam metalową puszkę na jedzenie i zaproszono na krótką pogadankę oraz film, jak zapewnić sobie bezpieczeństwo na terenie parku, w tym jak uniknąć spotkania twarzą w twarz z niedźwiedziem grizzly. Kilka razy zaświtała nam w głowie myśl, że w sumie mogliśmy wziąć zwykłą wycieczkę do Wonder Lake i z powrotem, ale wtedy nie mielibyśmy szansy na wędrowanie i camping w parku. Kiedy wieczorem siedzieliśmy przed namiotem, naszym oczom ukazał się w pełnej krasie długo wyczekiwany szczyt Denali (Mt. McKinley). I wtedy owym „ochom i achom” nie było końca. Mimo wszystko nie było czego żałować, bo widoki były bajkowe, a w trakcie całodziennej wędrówki oprócz karibu, nie spotkaliśmy żywej duszy.

Kiedy tak sobie wędrowaliśmy, to praktycznie z każdego wzniesienia rozpościerał się niepowtarzalny krajobraz z wijącą się pośród górskiej tundry drogą. Co jakiś czas na tej jedynej w parku drodze poruszała się niewielka plamka. Samochodem również można wjechać do Denali, ale nie dalej niż do rejonu rzeki Savage. Dalej kursują już tylko specjalne autobusy. Mimo, że tu był właśnie nasz przystanek, to dojechaliśmy autobusem znacznie dalej, bo aż w rejon rzeki Teklanika na 46 km. Powinniśmy wysiąść już na 20 km, ale kiedy dwukrotnie wstawaliśmy do wyjścia, kierowca uparcie kazał nam siadać bo w trakcie jazdy się siedzi a nie wstaje 😉 Nawet kiedy subtelnie dawałam mu do zrozumienia, że my tu wysiadamy, to i tak nieustępliwie powtarzał swoje. I tak dotarliśmy kilkadziesiąt kilometrów dalej w głąb parku niż przewidywały to nasze bilety i parkowy permit. Kierowca z uśmiechem na twarzy stwierdził, że nic się nie stało i złapie nam zaraz autobus powrotny. Przy okazji zauważył, że skoro już tu jesteśmy, to powinniśmy korzystać i zobaczyć nieco więcej. Wysłał nas więc na punkt widokowy, bo przecież nie ma się co spieszyć z tym powrotem 😉 . I chwała mu za to, bo w oddali udało nam się nawet wypatrzeć niedźwiedzie grizzly i oczywiście karibu.

 

Denali to nie tylko bogactwo dzikiej przyrody oraz surowych ale zarazem niepowtarzalnych krajobrazów. Można tu bowiem natrafić na ślady kultury materialnej, jakie pozostawiła po sobie ludność, zamieszkująca ten obszar przed setkami, a nawet tysiącami lat. Do niedawna znanych było co najmniej 200 stanowisk archeologicznych, zarówno prehistorycznych, jak i protohistorycznych. Liczba ta jednak zmienia się z biegiem czasu, ponieważ na terenie parku prowadzone są dość intensywne badania powierzchniowe i sondażowe oraz wdrażane nowe projekty badawcze, mające na celu lokalizację kolejnych stanowisk. Wyznacznikiem wielu z nich jest jedynie znaleziony na powierzchni materiał kamienny, w postaci narzędzi i ich fragmentów. Jedynie nieliczne odkryte do tej pory stanowiska, mogą pochwalić się warstwą kulturową o dużej miąższości. Najwcześniejsze ślady ludzkiej bytności w tym rejonie Alaski sięgają późnego plejstocenu, o czym m.in. pisałam w jednym z wcześniejszych wpisów. Stanowiska archeologiczne z tego okresu, to choćby położone w niewielkiej odległości od parku Dry Creek, reprezentujące jednostkę kulturową, określaną mianem kompleksu Nenana. Kompleks ten rozwijał się na terenie centralnej Alaski w okresie 12,000-10,500 BP i charakteryzował się produkcją m.in. małych narzędzi bifacjalnych na odłupkach i wiórach. Na terenie parku dobrze reprezentowany jest również nieco młodszy kompleks Denali. Nazwa z pewnością nie jest przypadkowa. To tu w dolinie rzeki Teklanika znajdują się dwa spośród czterech eponimicznych stanowisk, na których znaleziono charakterystyczny materiał kulturowy, pozwalający na wyodrębnienie nowej jednostki kulturowej. Kompleks Denali jest datowany na 10,500-8,000 BP i charakteryzuje się przemysłem mikrowiórowym wraz z technologią rylców oraz ostrzy bifacjalnych. 

 

Historia nie kończy się jednak w późnym plejstocenie. Dobrze reprezentowana na terenie parku jest również datowana na 6,000-4,000 BP, Północna Tradycja Archaiczna. Spotykamy ją w rejonie Jeziora Minchumina oraz Butte, na stanowisku Healy Lake Villages oraz w Dry Creek. Cechą charakterystyczną tej tradycji jest występowanie zestawów narzędzi kamiennych różnych technologii (mikrowiórowa oraz Północna Archaiczna lub tylko ta ostatnia). Zdaniem archeologów wskazuje to na dość złożony proces adaptacji do nowej tradycji, która jednocześnie czerpała z lokalnych wzorców kulturowych. Wraz z pojawieniem się przedmiotów z obsydianu i miedzi, archeolodzy coraz śmielej mówią o Atapaskach i tzw. atapaskim wzorcu kulturowym. Wyróżnikiem zdaje się tu być powstanie sieci powiązań handlowych za pośrednictwem których, dotarły tu owe egzotyczne surowce. Poza tym w materiale archeologicznym pojawia się coraz więcej przedmiotów z rogu i kości oraz ozdób.

Na terenie parku znajduje się również mnóstwo śladów ludzkiej bytności z czasów historycznych. Do tej pory zarejestrowano ponad 100 tego typu lokalizacji. Przypominają nam one o pierwszych podróżnikach i osadnikach, którzy przemierzali Alaskę. Z kolei połowa z tych stanowisk, to miejsca związane z wydobyciem surowców z czasów słynnej „gorączki złota”

Wędrując po okolicznych wzgórzach, układałam w głowie swoje wspomnienia i wrażenia z ostatnich dni. Z każdym spojrzeniem na roztaczający się przede mną krajobraz, przekonywałam się jakie to piękne a zarazem trudne do życia miejsce. Surowe a zarazem niezwykle delikatne, bo przyroda jest tu o wiele bardziej wrażliwa na wszelkie zmiany dokonane przez człowieka. Aby się odrodzić, potrzebuje znacznie więcej czasu niż w innych strefach klimatycznych. Dlatego tak ważna jest ochrona tego potencjału, którym jest niepowtarzalna przyroda parku. Ale ten potencjał to również pozostałości archeologiczne sprzed dziesiątek, setek i tysięcy lat. Ślady w krajobrazie pozostawione przez dawnych mieszkańców tego terytorium, pokazują nam jak ludzie żyli pośród przyrody, jak sobie z nią radzili, jak o nią dbali, jak z niej korzystali i jaki wywierali na nią wpływ. A stąd płynie dla nas nauka, jak my powinniśmy z tym delikatnym środowiskiem postępować i jak je chronić w przyszłości. To co mnie najbardziej urzekło, to to, że mimo tak intensywnego (jak na Alaskę) ruchu turystycznego, park nadal wydaje się nieujarzmiony i jak to mówią Amerykanie „unspoiled”. Jest to na pewno wynikiem świetnej organizacji, która mimo tak wielu odwiedzających, pozwala obcować z przyrodą parku sam na sam i niejednokrotnie poczuć się jak odkrywca.

 

Na pewno wrażenia są zupełnie inne niż z „samotni dalej na północy”, ale i miejsce jest inne i inaczej trzeba na nie patrzeć. Jednego tylko bardzo żałuję, że nie udało mi się zobaczyć Mt. McKinleya odbijającego się w wodach Wonder Lake. Ale widziałam go codziennie w trakcie pobytu w Denali, kiedy otwierałam i zamykałam wejście do namiotu. To był ostatni widok przed snem i pierwszy o poranku. Piękny, niepowtarzalny, surowy… I chyba wtedy zdałam sobie sprawę, że mimo tej naszej trudnej miłości, bo potrzebowała nieco więcej czasu by rozkwitnąć, Denali zawładnął mną na dobre i mogłabym tam wracać jeszcze wielokrotnie i nigdy bym się nie znudziła i zawsze byłoby mi za mało.

Zainteresowani archeologią tego zakątka Alaski mogą kliknąć na poniższe linki.

Prehistoric Hunter-Gatherers in the Savage River Uplands, Denali National Park and Preserve

Archaeology of Denali National Park and Preserve

 


Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych. 

Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com