Nie samą podróżą człowiek żyje. Ale jak to? – pomyślałabym jeszcze kilka lat temu. Kiedyś nie potrafiłam zrozumieć tej prostej prawdy. Pewnie są tacy, którzy się ze mną nie zgodzą, ale z mojego subiektywnego punktu widzenia tak właśnie jest. Kocham podróże choć jednocześnie bardzo boję się latać. Długie loty to dla mnie prawdziwa tortura, zwłaszcza te nad oceanem. Z drugiej strony nie przepadam za przebywaniem w jednym miejscu przez dłuższy czas, więc nie dla mnie stacjonarny pobyt w rajskim kurorcie. I pewnie sama bym takiej formy wakacji nie wybrała, ale gdyby ktoś wybrał za mnie, to na pewno bym nie pogardziła błękitnym morzem i błogim lenistwem pod palmami:) Jednak po trzech dniach zaczęłabym wiercić się nerwowo na tej plaży i narzekać, że nudno tak siedzieć bez celu, i że koniecznie trzeba sprawdzić okolicę bo a nuż kryje coś ciekawego, a przynajmniej innego od ciągłego nic nie robienia. Z biegiem lat zaczęłam jednak zauważać, że kilka dni lenistwa jest mi zwyczajnie niezbędne.
Z kolei podróżując intensywnie, marzy mi się dość często chwila wytchnienia, wyciszenia i lenistwa. I wtedy myślę sobie, że przecież nie samą podróżą żyje człowiek. Czasem trzeba się na chwilę zatrzymać, przemyśleć i przetrawić wszystko to, co do tej pory napotkaliśmy na drodze. Zwyczajnie usiąść i pogapić się na krajobraz za oknem. Zanurzyć stopy w piaszczystej plaży i bez robienia kolejnych planów, śledzić morskie fale. Wtedy dopiero będziemy mieli szansę wczuć się w atmosferę miejsca, przypatrzeć się codziennym zajęciom lokalnych mieszkańców, porozmawiać, pośmiać się wspólnie a czasem może zapłakać. Kiedy ciągle jesteśmy w ruchu, przemieszczamy się ku nowym punktom na mapie, to czas nam gdzieś umyka. Podróż zamienia się w nieustanne przemieszczanie bez chwili wytchnienia. Grunt to jednak zachować proporcje aby z niczym nie przesadzić. Podróże to przecież nie sport wyczynowy i bicie rekordów.
Ostatnio gdzieś wyczytałam, że najlepiej podróżować bez celu żeby „bratać się z lokalsami”. Nie wiem co autor miał na myśli i chyba nie chcę tego wiedzieć;) Nie lubię słowa „lokalsi”, bo z mojego subiektywnego punktu widzenia sprowadza ono ludzi to poziomu jakiejś lokalnej atrakcji lub innymi słowy, nadaje im w moim mniemaniu charakter dość przedmiotowy. W języku polskim istnieje przecież tyle słów, które to lepiej wyrażą. Ale to tylko mój prywatny punkt widzenia. Od razu też odeprę krytykę co do kontaktów międzykulturowych. Nie zabraniam nikomu nawiązywania relacji z lokalnymi mieszkańcami. Wręcz przeciwnie to właśnie od nich dowiemy się najwięcej o ich codziennym życiu, codziennych troskach i radościach, marzeniach i planach oraz o samym miejscu, w którym przebywamy. To właśnie ta relacja pozwoli nam spojrzeć na nasz świat przez pryzmat tego, jak świat postrzegają inni. Może korzystając z ich bagażu doświadczeń i nam uda się wprowadzić do naszego życia jakąś nową jakość. Chodzi bowiem o nawiązanie pewnej nici porozumienia, dzięki której obie strony mogą dowiedzieć się o sobie jak najwięcej.
Ale o co chodzi z tym celem? No właśnie robić coś „bez celu” to dla mnie zawsze był odległy świat. Ja po prostu czuję się pewniej, kiedy widzę gdzieś na swojej drodze wyraźny cel. W podróży jest podobnie. Zawsze staram się też wszystko przewidzieć zawczasu aby być przygotowaną na różne sytuacje. Kosztuje to wiele wysiłku a i tak nie gwarantuje sukcesu. Najprawdopodobniej wynika to z mojej raczej introwertycznej natury. Kontakty z ludźmi nigdy nie były moją mocną stroną. Może dlatego lepiej przelewa mi się myśli pisząc niż w bezpośredniej relacji z innymi. Ta moja natura wpłynęła zapewne na wiele życiowych wyborów. Z pewnością to przez nią właśnie zostałam archeologiem. W pewnym sensie to dla introwertyka bezpieczny zawód. Jeśli kontaktujemy się ludźmi to takimi, których świat już przeminął i nie będą nas w żaden sposób oceniać. Plusem jest również to, że my z kolei będziemy mogli przyczynić się do lepszego zrozumienia ich świata i też nie będziemy niczego oceniali. Ale wróćmy do owego celu, celu podróżowania. Dla niektórych podróżowanie jest celem samym w sobie. Ale to chyba każdy rozumie na swój własny subiektywny sposób. I każdy, nawet ktoś kto zupełnie nie planuje, ma gdzieś w głowie pewne oczekiwania, które z podróżą wiąże. A czy to oczekiwanie, że wydarzą się rzeczy zupełnie nieoczekiwane nie jest do pewnego stopnia jakimś planem? Ja zawsze konstruowałam plan i dopinałam wszystko na ostatni guzik. Harmonogram był zawsze tak napięty, że raczej nie było czasu na wydarzenia nieoczekiwane. No bo niby jak, skoro ciągle pchało mnie jeszcze dalej i szybciej bo przecież tyle jest do zobaczenia. Nieświadomie uciekałam przed nieoczekiwanym. Ale tak do końca się nie dało uciec, bo co jakiś czas to nieplanowane w końcu gdzieś na mojej drodze stawało i musiałam się zatrzymać. Skutki tych konfrontacji bywały różne ale nauczyły mnie, że nie samą podróżą żyje człowiek.
Uwierzcie mi, że będąc archeologiem czasami bardzo ciężko jest „normalnie” podróżować. Podróżować i nie zamienić tej podróży w jedną wielką lekcję muzealną. Pamiętam jak planowałam trasy po USA. Gdybym zrealizowała każdy punkt planu to nie miałabym czasu na sen, jedzenie, spanie a nawet myślenie. Mimo, że i tak rzeczywistość te plany weryfikowała to i tak czasem wracałam do domu tak zmęczona, że połowa wspomnień gdzieś wyparowywała. Mówiąc szczerze to wiele rzeczy przypominałam sobie patrząc na zdjęcia. I kiedy tę brutalną prawdę spostrzegłam, nie bez przerażenia, postanowiłam to zmienić. Nie było łatwo, bo starych nawyków człowiek wyzbywa się bardzo powoli i z wielkim bólem. Zauważyłam jednak, że z wiekiem jest to nieco prostsze bo i nasz światopogląd stopniowo „dorośleje”. Na pierwszy plan wysuwają się rzeczy zupełnie inne niż te sprzed 5 czy 10 lat temu. Dochodzą do tego również kwestie bardziej prozaiczne, jak choćby wytrzymałość fizyczna, co ja osobiście odczuwam dość znacznie, choć jest to może bardziej związane z moją chorobą a nie realnym odzwierciedleniem kondycji fizycznej innych. Czy planowane czy nie, przerwy pojawiają się w niemal każdej podróży. Każdy z nas potrzebuje krótkiej chwili wytchnienia, czasu na zastanowienie i przemyślenie, czasu na rozmowy i wymianę doświadczeń, zaczerpnięcie oddechu oraz na nabranie nowej energii potrzebnej na kolejne fale wrażeń. Z planowania nie zrezygnowałam, bo moja archeologiczna dusza nadal domaga się odwiedzenia konkretnych miejsc. W tych planach zostawiam jednak luki, potrzebne na odpoczynek i czekające gdzieś tam to nieoczekiwane. Ale może te przerwy, luki i chwile wytchnienia to też podróżowanie?
Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych.
Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera!
Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com