Piękno płaskowyżu Marcahuasi narodziło się w bólu. W bólu mięśni, płuc, żołądka. Wznoszący się na ponad 4000 metrów płaskowyż Marcahuasi był oprócz Limy, pierwszym miejscem jakie zobaczyłam w Peru. W trakcie wędrówki okazało się, że nie byłam na nią przygotowana ani psychicznie, ani fizycznie. Wrażenie potęgował fakt, że kiedy wypluwałam płuca, a po policzkach spływały mi łzy, obok trwał w najlepsze lokalny maraton. Peruwiańskim biegaczom nie przeszkadzały ani wysokość, ani strome podejścia, których ja nie byłam w stanie pokonać nawet na czworakach. Ogrom tego z czym przyszło mi się zmagać w trakcie trekkingu, najlepiej ilustruje zdjęcie przedstawiające Maćka, stojącego na szczycie jednego z wzniesień, z którego jak okiem sięgnąć roztacza się górski bezkres.

 

 

To nie wysokość i brak aklimatyzacji rozłożyły mnie na łopatki. To zwyczajnie i kolokwialnie brak kondycji fizycznej. Mimo, że przed wyjazdem regularnie biegałam, to nie nadrobiłam formy z czasów przed Hashimoto. W trakcie trekkingu zmagałam się z zadyszką, kłuciem w płucach, łzami, bólem brzucha, mdłościami i natłokiem myśli, bynajmniej niezbyt pozytywnych. Gdyby nie wsparcie Piotra, zasnęłabym pewnie na którymś z kamiennych murków lub jednym z leżących wzdłuż szlaku głazów.

 

Odpoczywając w drodze na Marcahuasi, z widokiem na San Pedro de Casta w tle

 

Kilkugodzinna walka ze słabościami i każda z wylanych ze zmęczenia i rozgoryczenia na samą siebie łez, były warte tego, co zobaczyłam po drodze i na samym płaskowyżu. Surowe piękno, góry po horyzont, przedziwne formacje skalne oraz prekolumbijskie ruiny, o których tak naprawdę niewiele wiadomo.

Płaskowyż Marcahuasi znajduje się w pasmie górskim, wznoszącym się na prawym brzegu rzeki Rímac. Wulkaniczne formacje skalne potrafią przyprawić o prawdziwy zawrót głowy. Procesy erozji sprawiły, że granitowe skały wydają się przybierać kształty ludzkich twarzy oraz zwierząt. To mówiąc żartobliwie, geologiczne bestiarium i baza twarzy w jednym. Wędrując pośród tych zadziwiających formacji, nietrudno o wrażenie przebywania w królestwie spoglądających na nas z góry, mitycznych gigantów. Wrażenie potęgują nazwy, które nadano poszczególnym formom, jak choćby wielbłąd, żaba, sfinks, jaszczurka, żółw i wiele innych. 

Warto spędzić nieco czasu eksplorując San Pedro de Casta, skąd rozpoczyna się szlak na Marcahuasi, aby zobaczyć peruwiańską prowincję. Mimo, że miejscowość znajduje się tak blisko olbrzymiej metropolii, jaką jest Lima, to życie tutaj zdecydowanie odbiega od standardów stolicy kraju. Wydaje się jakby czas zatrzymał się w miejscu, a rutyna codziennego dnia trwała niezmiennie od setek lat. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Informacje praktyczne

San Pedro de Casta, czyli miejscowość skąd wiedzie szlak na płaskowyż Marcahuasi, znajduje się 90 km na północny-wschód od stolicy Peru, Limy.

Jeśli nie dysponujemy własnym samochodem, pozostaje autobus. Nie ma jednak bezpośredniego transportu pomiędzy Limą a San Pedro de Casta. Najlepiej zatem wsiąść do autobusu jadącego do Chosica i tam przesiąść się do autobusu, który dowiezie nas do San Pedro de Casta. Mimo, że to jedynie 90 km od Limy, to podróż biorąc pod uwagę przesiadki i rozkład jazdy, może zająć nawet 5h. Najlepiej zatem zaplanować nocleg w Chosica albo w San Pedro de Casta. Możecie również spędzić noc na campingu na płaskowyżu Marcahuasi. Pamiętajcie jednak, że nocą jest bardzo zimno.

 

 


Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych. 

Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com