Nie taka mała ta zmiana planów, skoro zamiast do Chin lecę we wrześniu do Ameryki Południowej. Do wyjazdu został miesiąc, a ja nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę i że już niedługo będę spacerowała ulicami Limy. Podróż startuje bowiem w Peru i w Peru się kończy.

Zanim pokrótce o niej opowiem, chciałabym wytłumaczyć skąd wziął się taki nagły zwrot akcji. Ci którzy śledzą Archeopasję na bieżąco, wiedzą, że szukałam współtowarzyszki na wyjazd do Chin. Przyznam, że znalazłam wspaniałą dziewczynę, która tak jak ja jest archeologiem i która podobną trasę (ale samotnie) planowała już od dwóch lat. I właściwie to wszystko było już ustalone, że spotkamy się w Kirgistanie, później przekroczymy chińską granicę, skierujemy się do Kaszgaru i ruszymy na podbój Chińskiego Turkiestanu. Niestety mój udział w tym przedsięwzięciu na kilka tygodni, jak nie miesięcy, pokrzyżowały sprawy zdrowotne. Teraz kiedy to piszę Martyna, która rozpoczęła swą podróż w Kazachstanie, mknie pewnie na rowerze przez Kirgistan. Ale jak mówi mądre przysłowie, co się odwlecze to nie uciecze. I dla mnie przyjdzie kiedyś czas na Kirgistan oraz Chiny.

Serra da Capivara

I kiedy już myślałam, że w tym roku nigdzie nie pojadę, nagle na horyzoncie zamajaczyła odległa Ameryka Południowa. Tak naprawdę to nigdy w życiu nie planowałam wyjazdu w ten rejon świata. Mimo, że przecież na kontynencie północnoamerykańskim spędziłam szmat czasu, a USA znam bardzo dobrze, to ta Południowa była mi bardzo odległa i nie po drodze. Nagle jednak zdałam sobie sprawę, że nie mogę tak przejść przez życie nie zobaczywszy malowideł naskalnych z Parku Narodowego Serra da Capivara w Brazylii, czy tych ze słynnej Jaskini Rąk (Cueva de las Manos) w Argentynie, nie wspominając już o petroglifach z Toro Muerto w Peru. Mimo, że podejmując decyzję, tak naprawdę nie wiedziałam czy pod względem zdrowotnym będzie to na 100% możliwe, to rozpoczęłam przygotowania do wyjazdu. Ostatnia wizyta u lekarza uspokoiła mnie. Wszystko jest już pod kontrolą i nie ma większych obaw, że nie podołam trudom trzymiesięcznej podróży. Zresztą nie będziemy się tam męczyć na chińskich zupkach i makaronie z syntetycznym sosem, śpiąc gdzieś na zimnie z deszczem lejącym się na głowę. Nie dla mnie takie podróże, bo ja nie zamierzam bić rekordów czy i jak długo przetrwam w ekstremalnych warunkach. Z drugiej strony nie będziemy też przysłowiowo „pławić się w luksusach”. Wszystko ma być bowiem z głową.

Dla mnie podróż to nie wyścig, to smakowanie świata według własnych predyspozycji, raz szybciej, raz wolniej, ale zawsze tak aby każde wrażenie zostało gdzieś w głowie na zawsze. I kiedy tylko zamknie się na chwilę oczy, to znów na nowo można tę podróż odbywać. Czasem łapię się na tym, że mimo, iż od mojego powrotu z USA minęło ponad 6 lat, to nadal pamiętam, co może dla niektórych zabrzmi dziwnie, zapach unoszącego się w powietrzu pyłu, który wdzierał się przez otwarte okna samochodu, kiedy przemierzaliśmy pustkowia Nevady. Przypominam sobie jak niesamowicie mocno rozbolała mnie głowa (różnica wysokości), kiedy po dwóch dniach w przyprószonym śniegiem Yosemite, zjechaliśmy do Doliny Śmierci. I mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, ale miało być przecież o Ameryce Południowej.

Cueva de las Manos

Pod koniec września wyląduję w Limie, gdzie dołączę do pozostałych uczestników wyprawy. Będzie nas szczęśliwa siódemka. Przylatuję wraz z kolegą jeszcze z czasów studenckich, który w ekspresowym wręcz tempie zdecydował się do nas dołączyć. Każdy z uczestników zjawi się w stolicy Peru w nieco innym terminie. Jedno zaś jest pewne, że 26 września opuszczamy wspólnie Limę i jedziemy na północ w kierunku Ekwadoru. A dalej zobaczymy, ale w planach są wszystkie kraje kontynentu południowoamerykańskiego. Zamysł tej wyprawy zrodził się w głowie jednego człowieka Piotra Małachowskiego, który prowadzi bloga OperujewPeru.pl i jest redaktorem naczelnym polskojęzycznego portalu KochamyPeru.pl. Piotrze ogromne dzięki za ten pomysł i możliwość uczestnictwa w tak niesamowitym przedsięwzięciu! Z wielkim wstydem muszę się przyznać, że długo nie śledziłam jego bloga. Jednak pewnego dnia, kiedy już wiedziałam, że nie pojadę razem z Martyną do Chin, na Facebook’u mignęła mi zamieszczona przez Piotra informacja o wyprawie dookoła Ameryki Południowej. Piotr mieszka w Peru i wielu już to Peru pokazał, ponieważ od czasu do czasu wciela się w rolę przewodnika turystycznego. Niech to jednak nikogo nie zmyli, bo nasza wyprawa to nie żadna zorganizowana wycieczka. Ona tak naprawdę nie ma jeszcze nawet szczegółowego planu. Ten plan powstanie dopiero wtedy, kiedy każdy wysunie swoje propozycje miejsc, które chce zobaczyć, które są dla niego priorytetem i wtedy na zasadzie kompromisu złożymy wszystko w całość. Każdy pokrywa wydatki na własną rękę i według własnej woli. Trzeba jednak spełniać pewne warunki czyli nie znać języka hiszpańskiego, samotnych podróży bać się jak ognia i nie posiadać ogromnej gotówki. Ja wszystkie te wymogi spełniam w 100 %. Z nauką języków zawsze miałam pod górkę. Cudem jest wręcz to, że nauczyłam się angielskiego, ale to pewnie zasługa tego, że przez sześć lat kiedy mieszkałam w USA, całe moje życie toczyło się w tym języku. Chcąc nie chcąc, musiałam się go nauczyć. Co do strachu… W strachu i obawianiu się wszystkiego wokół doszłam do perfekcji. Poza podróżą w pojedynkę, bardziej boję się jeszcze tylko wojny i samotności na starość. A co do dużej gotówki, no cóż, zapytajcie mojego chłopaka, od razu Wam powie, że oszczędzanie to słowo kompletnie mi nieznane. Zawsze znajdę jakiś cel, na który trzeba przeznaczyć pieniądze, czy to bezdomne zwierzę, czy inny człowiek w potrzebie, czy w końcu kolejne „niezbędne” książki.

Toro Muerto, Peru

Moje priorytety, to jak pewnie podejrzewacie przede wszystkim sztuka naskalna. Mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć choćby te miejsca, które wymieniłam już powyżej, a mianowicie Jaskinię Rąk w Argentynie, Park Narodowy Serra da Capivara w Brazylii oraz Toro Muerto w Peru. Może znajdzie się również czas na ryty naskalne z Yerbas Buenas w Chile i dwa stanowiska w Boliwii, ale to zależy od trasy, którą wybierzemy. W ciągu tych blisko 100 dni podróży dookoła Ameryki Południowej nie ma szans abyśmy zobaczyli wszystko co nam w głowie zaświta. Myślę, że i pół roku to byłoby za mało aby choć częściowo zobaczyć to, co oferuje nam ten kontynent. Zawsze jednak można kiedyś w przyszłości wrócić w konkretne miejsca, aby ten niedosyt w końcu zaspokoić. Wspominam Wam tu tylko o miejscach, które chciałabym odwiedzić ze względu na walory archeologiczne. Podróż będzie jednak przede wszystkim obfitowała w niezwykłe krajobrazy, dziką przyrodę, góry, pustynie, rajskie plaże, lasy tropikalne, patagońskie lodowce, wielomilionowe metropolie, maleńkie miasteczka i wioski oraz wiele innych niepowtarzalnych miejsc, których nie sposób tu wymienić. Postaram się być z Wami w miarę możliwości na bieżąco, relacjonując moje przygody choćby w fotograficznym skrócie. Nie potrafię w tej chwili powiedzieć jak często, ale bądźmy optymistami bo i tak, jak to mówią, wszystko wyjdzie w praniu.

Niedługo postaram się napisać nieco więcej o moich małych archeologicznych planach na podróż po Ameryce Południowej. Być może będę miała do Was małą prośbę, a poniekąd nawet propozycję, ale o tym opowiem Wam w przyszłym tygodniu. O wyprawie możecie również przeczytać na portalu KochamyPeru.pl. Wkrótce pojawi się tam dłuższy artykuł, poświęcony naszej blisko 100-dniowej podróży wokół kontynentu południowoamerykańskiego. Zachęcam do śledzenia tego portalu na bieżąco, aby nie przegapić!

Mapa ze zdjęcia tytułowego: autorstwa Luan na licencji Creative Commons 

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych. 

Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com