Obudził mnie odgłos deszczu. Niedziela zapowiadała się pochmurno. Nawet przez chwilę nie łudziłam się na odrobinę słońca na tym szarym niebie. Kolejny jesienny dzień w trakcie trwającego nadal lata. Nie przestraszyła nas śnieżyca w Oslo, więc i deszczowy Olsztyn nas nie zniechęcił. Wręcz przeciwnie, każda pogoda ma swój urok. Kiedy tylko deszcz przestał uparcie stukać o parapet hotelowego okno, ruszyliśmy poznawać miasto. 

Nad Łyną, w parkch i pośród ulic starówki wisiała mgła. Nadawała miastu tajemniczości. Olsztyn wydał mi się niewielkim, pełnym zieleni i szlaków rowerowych, prowincjonalnym miastem, takim, jakie lubię najbardziej.

Jeszcze kiedy stałyśmy z Karoliną nad Zatoką Kopernika, przenikliwy wiatr pchał ciemne chmury w naszym kierunku, a chłód przenikał nawet przez nasze grube swetry. A chwilę później nad jeziorem Długim zaświeciło słońce.

Kiedy Przemek nacisnął spust migawki w moim Nikonie, nikomu z nas nie przyszło do głowy, że na tym jednym zdjęciu zamknie całą naszą (moją i Césara) historię. Chmury odbijające się w lustrze jeziora, promienie słońca oświetlające las, nas i pojedyncze liście. My zapatrzeni przed siebie, trzymający się za ręce. Mogłabym to zdjęcie zatytułować popularnym cytatem „Szczęście jest autentyczne tylko wtedy, gdy się nim dzielisz”.

 

 

To zdjęcie w najprostszy a zarazem najpiękniejszy sposób, odzwierciedla nasz związek. Zanim się poznaliśmy mnóstwo rzeczy wokół wydawało mi się tak samo pochmurnych i deszczowych, jak niedzielne przedpołudnie w Olsztynie. A potem, w jednej chwili, kiedy nad Długim pojawiło się słońce, to tak jakbym ponownie przeżyła moment, kiedy po raz pierwszy spotkałam Césara w Łazienkach Królewskich w Warszawie. Zachwycił mnie jego spokój, opanowanie, ogromna ciekawość świata, mojego kraju i miasta, pasja do historii, ogromna wiedza, a przede wszystkim troska i zainteresowanie drugą osobą, której doświadczyłam po raz pierwszy w życiu. Mój związek widzę właśnie jak te promienie słońca nad jeziorem Długim w Olsztynie, które oświetlają mi drogę po bardzo pochmurnym dniu. Widzę to piękno aż po horyzont i mogę je w końcu odczuwać całą sobą, dzielić się emocjami i nie zastanawiać się nad tym, czy nie spłoszę czyjegoś spokoju wybuchami, mojej niekontrolowanej euforii. Razem zachwycamy się kurzem na polnych drogach i szukamy pajęczyn na starych kapliczkach. Razem wszystko staje się o wiele bardziej fascynujące. Ten związek uporządkował mój świat, na nowo rozbudził dawne zainteresowania i pasje. Rozwiał lęki i mroczne myśli, drzemiące przez długi czas w zakamarkach mojej podświadomości, oddalił towarzyszący mi przez długi czas smutek. 

 

 

Nigdy tak naprawdę nie podróżowałam samotnie. Jedynym wyjątkiem była Brazylia i chyba już tak zostanie. W przeszłości zawsze ktoś mi towarzyszył. Były to bliskie mi osoby, moi partnerzy, przyjaciele. Z perspektywy czasu myślę, że nie czułam się dobrze ani z tą samotnością ani z współtowarzyszeniem. Wdzięczna jestem losowi, że pokolorował mój świat i pozwolił w końcu zrozumieć, co tak naprawdę w moim przypadku znaczy szczęście. Wdzięczna jestem również za to, że pokazując Césarowi Polskę, ja sama mogę ją ponownie odkrywać i ponownie się nią zachwycać.  

Dopiero całkiem niedawno odkryłam, co to naprawdę znaczy podróżować razem, dzielić przestrzeń, wrażenia, emocje, zainteresowania, wspólnie planować, cieszyć się na każdą minutę spędzonego wspólnie czasu. Z Césarem czuję się swobodnie, jestem sobą. W naszym języku słowo kompromis, tak często pojawiające się w relacjach międzyludzkich, jako coś niezbędnego, zwyczajnie nie istnieje, bo i nie ma po co. Interesują nas podobne rzeczy, marzymy o tym samym, historia to nasza pasja, nie nudzą nas zabytki, zachwycamy się przyrodą, zawsze wszystkiego nam mało. Nawet kiedy ustawialiśmy meble w mieszkaniu, okazało się, że chcemy je zaaranżować podobnie. Najlepiej czujemy się spędzając czas we dwoje. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że rozumiemy się bez słów. Po raz pierwszy w życiu bez obaw patrzę w przyszłość, tworzę wspólne plany i widzę, że to ma sens. 

César jest też jedyną osobą, której nie przeszkadza, kiedy w trakcie podróży spędzam dużo czasu patrząc przez obiektyw aparatu. Wręcz przeciwnie, często sam podpowiada mi ciekawe ujęcia, a potem pomaga obrabiać te tysiące zdjęć, przywiezionych z dłuższych podróży i krótszych wycieczek.

Choć poznaliśmy się nieco ponad rok temu, to mam wrażenie, że znamy się od wieków. Moim życiowym partnerem jest mój najlepszy przyjaciel, najlepszy towarzysz podróży, moja bratnia dusza. Ktoś, przy kim na mojej twarzy zawsze gości szeroki uśmiech. 

 

 


Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych. 

Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com