Warszawski Mordor, korporacyjną enklawę stolicy, zdominowały biurowce ze szkła i stali. Pomiędzy nimi przemieszczają się powoli sznury samochodów, tworząc korki na Marynarskiej i Cybernetyki. Jednak patrząc na ulice, najbardziej popularnymi środkami transportu wydają się tu rowery i elektryczne hulajnogi. Sama dojeżdżam do pracy rowerem. Kawiarnie i restauracje ustawiają na chodnikach tablice reklamujące lunchowe promocje. Wydawałoby się, że w tym nowoczesnym, korporacyjnym świecie nie ma miejsca na choćby odrobinę historii. Tu świat pędzi do przodu, nie oglądając się w przeszłość. Ja również tak myślałam, kiedy wspólnie z Césarem wprowadzaliśmy się do naszego mieszkania na przedmieściach Mordoru. Jednak pewnego dnia wędrując palcem po mapie, zatrzymałam się na plamie zieleni, która zdecydowanie wyróżniała się wśród zwartej zabudowy nowych osiedli mieszkaniowych, kompleksu biurowego Poleczki Bussiness Park i toru wyścigów konnych na Służewcu. Niezastąpiony google podpowiedział mi, że to dwór na Wyczółkach.

Przeszukując zasoby internetowe natrafiłam na kilka informacji, które jeszcze bardziej rozpaliły moją wyobraźnię. Choć zespół dworski znajduje się zaledwie 15 minut piechotą od naszego mieszkania, długo zwlekałam z wizytą. Przestraszył mnie napis „teren prywatny, wstęp wzbroniony”. Jednak ciekawość okazała się silniejsza. Pewnego marcowego dnia postanowiłam przedrzeć się przez otaczające dwór gęste zarośla i zobaczyć go na własne oczy. Trochę z duszą na ramieniu, w obawie przed zdenerwowanym właścicielem i groźnymi psami, o których również informował znak ostrzegawczy, stanęłam w końcu oko w oko z dworem na Wyczółkach. Po drodze minęłam nadgryziony zębem czasu postument pod rzeźbę, który przypominał antyczną kolumnę. Strach przed psami nieco ustąpił kiedy zdałam sobie sprawę, że od strony osiedli mieszkaniowych teren zespołu dworskiego nie jest zabezpieczony żadnym płotem, choć od strony ulicy Łączyny wstępu broni ogrodzenie i brama.

Wczesna wiosna przerzedziła bujne latem zarośla. Już z daleka wypatrzyłam kontury modrzewiowego dworu i zarysy stawów Berensowicza. Otoczony niemal z każdej strony wodą, sprawia wrażenie wybudowanego na wyspie.

Ciekawostką jest na pewno fakt, że od 1842 roku właścicielami Wyczółek była rodzina Skarbków. Ta sama, do której należała Żelazowa Wola, gdzie na świat przyszedł Fryderyk Chopin. Do wybuchu drugiej wojny światowej zespół dworski należał do rodziny Berensewiczów. Jednak zaraz po jej zakończeniu własność znacjonalizowano dekretem Bieruta i dopiero w latach 90-tych XX wieku spadkobiercy odzyskali utracony majątek.

Dwór pochodzi z przełomu XVIII/XIX wieku. Niegdyś otaczał go park z rzeźbami, z których dziś zostały tylko pojedyncze cokoły, albo leżące na ziemi roztrzaskane fragmenty. Choć historia wsi Wyczółki, zwanej niegdyś Wolą Służewiecką, sięga połowy XV stulecia, zaniedbany i popadający w ruinę dwór liczy sobie dopiero 200 lat. Zespół dworski wpisany jest co prawda na listę zabytków, jednak jego stan z roku na rok jest coraz gorszy. W ciągu 3 lat odkąd zamieszkałam w jego pobliżu, nie zauważyłam aby cokolwiek zrobiono w kwestii jego zachowania. Z drugiej strony koszty renowacji zabytkowego obiektu są ogromne i nie zdziwiłabym się gdyby przerastały możliwości finansowe obecnych właścicieli. Miejmy jednak nadzieję, że przy wsparciu konserwatora unikatowy zabytek warszawskiego Mordoru uda się ocalić od zniszczenia.

Tekst powstał w oparciu o poniższe źródła:



Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku i instagramie. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera! 

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych.