Masz rację, że przytyła – powiedziała starsza kobieta, mijając mnie przed wejściem do kościoła.

Wcale się nie dziwię, że nie zauważyłaś. W tych maseczkach to teraz tak trudno rozpoznać ludzi – odrzekła jej koleżanka. Czasy koronawirusa odcisnęły swe piętno nawet na lokalnych plotkach.

Chcą Państwo wejść do środka? – zapytała inna, przyglądająca się nam z półotwartych drzwi drewnianego kościoła.

Głowę bym dała, że to o niej rozmawiały spotkane wcześniej dwie starsze panie. W dłoni trzymała klucz na metalowym kółku, więc nie zwlekaliśmy z odpowiedzią i weszliśmy do kościoła.

Mają Państwo szczęście, bo w piątki otwieramy kościół tylko raz w miesiącu. Proszę się rozejrzeć – powiedziała z uśmiechem.

Drewniany kościół w Barcicach wybudowano w drugiej połowie XVIII wieku. U wejścia spoglądają na nas trzy smukłe spiczaste wieżyczki, zgrabnie wkomponowane we frontową fasadę. Barokowe wnętrze kościoła utrzymane jest w pastelowych kolorach. Na belce tęczowej z napisem fundacyjnym oddzielającej strefę ołtarza od nawy głównej, znajduje się XVII-wieczny drewniany krucyfiks.

Ołtarz główny pochodzi z końca XVIII wieku. Jest o 150 lat młodszy od flankujących go ołtarzy bocznych. Ulokowana tuż pod belką tęczową ambona, powstała w tym samym czasie, co ołtarz główny.

Najmłodszym nabytkiem sosnowego kościoła w Barcicach, który na przestrzeni wieków kilkakrotnie remontowano, jest niewątpliwie pochodzący z połowy XIX wieku prospekt organowy, wsparty na dwóch kolumnach. Na dziedzińcu kościoła wznosi się również drewniana dzwonnica, datowana podobnie jak kościół.

Moją uwagę zwróciły dekoracje w postaci serii rombów, zdobiące drzwi wejściowe zarówno do kościoła, jak i do dzwonnicy. Podobne motywy widzieliśmy później wielokrotnie, mijając stare drewniane stodoły w okolicznych wsiach. Dekoracje skupiały się na wierzejach, czyli dwuskrzydłowej bramie/wrotach. Mijane stodoły były to w większości obiekty wzniesione w konstrukcji szkieletowej, która choć praktykowana chętnie w drugiej połowie XIX wieku, szczyt swej popularności osiągnęła w latach 20-tych i 30-tych XX wieku. 

Na odcinku 35 kilometrów jaki dzieli Starowolę od Liwu, takich obiektów doliczyliśmy się kilkunastu. Niekiedy ciagnęły się szeregiem wzdłuż drogi na odległości kilkudziesięciu, a może i kilkuset metrów. Drewniane belki zdobiące wrota do stodół, nie tylko zaaranżowano tak aby tworzyły romby, ale wnętrze figur geometrycznych wypełniono kolorami. Podobno w kulturze ludowej romby symbolizują urodzaj.

Zamknięty na cztery spusty drewniany kościół w Łochowie zobaczyliśmy jedynie z zewnątrz. Jest zdecydowanie młodszy od swego barokowego poprzednika, będącego dumą niewielkich Barcic pod Wyszkowem. Ten w Łochowie wybudowano bowiem w 1932 roku, i co ciekawe przez większość swej dotychczasowej historii stał w zupełnie innym miejscu, a mianowicie w Wólce Dobryńskiej. Kościół przeniesiono do Łochowa dopiero w 2009 roku i od tego czasu jest niewątpliwie sielskim dodatkiem do XIX-wiecznego zespółu pałacowo – parkowego, wzniesionego w Łochowie na zamówienie Józefa hrabiego Hornowskiego.

Zamek w Liwie zmienił się nie do poznania od czasu naszej ostatniej wizyty. Drewniany most zwodzony z pomostem prowadzącym na Przygródek, to wspaniały dodatek do tej najbardziej uroczej mazowieckiej warowni. To doskonały punkt widokowy na zamek i meandrującą na jego tyłach rzekę Liwiec. O zamku możecie przeczytać we wpisie Szlakiem mazowieckich warowni – subiektywny przewodnik archeopodróżniczy

Nad Bugiem majówka zaczęła się na dobre. Każdy niewielki cypel zajęli wędkarze. Zapach węgla drzewnego z rozpalonych grilli, poczuliśmy jeszcze zanim znaleźliśmy się na szlaku. Nadbużański  Kamieńczyk zdawał się być oazą w świecie ogarniętym koronawirusem. O pandemii przypominały jedynie maseczki u mijanych po drodze spacerowiczów.

Szlak wybraliśmy na chybił trafił, ale okazał się strzałem w dziesiątkę. Ścieżka prowadząca początkowo wałem przeciwpowodziowym zeszła w kierunku rzeki. Doprowadziła nas do zakola, gdzie ktoś zacumował kilka drewnianych łodzi. Doskonała miejscówka na drugie śniadanie, z której oczywiście skorzystaliśmy.

Wędrując wzdłuż rzeki nie sposób nie zauważyć, że susza daje się we znaki. Niski poziom wody sprawił, że dosłownie pośrodu głównego nurtu rzeki, wyodrębniły się łachy. Wędrując wzdłuż niewielkich odnóg Bugu, schodziliśmy do ich koryta, zachęceni zalegającymi na łachach muszlami. Trzymając w ręku skorupkę szczeżui spłaszczonej pomyślałam o diecie prahistorycznych mieszkańców tego regionu. Wiecie, że Polsce żyje 28 gatunków małży, w tym aż 3 szczeżuje? Dla mnie ta wiadomość była swoistym objawieniem.

Z Kamieńczyka wędrowaliśmy w kierunku ujścia Liwca do Bugu. Zakochałam się w Liwcu w ubiegłym roku zimą. Rzeka meandrowała pośród zimowego krajobrazu, przyprószonego gdzieniegdzie śniegiem. Niewielkie rozlewiska przykrywała warstwa cienkiego lodu. Tym razem Liwiec przywitał mnie zapachem kwitnących drzew i dywanem utkanym z polnych mleczy. Kiedy zeszliśmy ze stoku Sowiej Góry rzeka zaprowadziła nas w urocze zakole, z niewielkim piaszczystym brzegiem. Siedząc na ciepłym piasku uświadomiłam sobie jak bardzo brakowało mi wolności i jak wiele daje mi obcowanie z naturą.

Dwa miesiące społecznej izolacji ponownie utwierdziły mnie w przekonaniu, że mniej, często znaczy więcej. Już dawno zrozumiałam, że lokalne podróżowanie może być tak samo interesujące, jak przemierzanie najdalszych zakątków świata. Za przygodą wcale nie trzeba gonić od Alaski po Ushuaię, wystarczy wybrać się na wycieczkę chociażby wzdłuż Liwca i Bugu.


Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku i instagramie. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera! 

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych.