Do Mulbekh dotarliśmy późnym popołudniem. Był to pierwszy przystanek w autostopowej podróży do Leh. Podróż do stolicy Ladaku rozpoczęliśmy w Kargil. Naszym środkiem transportu były przede wszystkim ciężarówki. Ale nie były to zwykłe ciężarówki. Kierowcy prześcigali się w jak najbardziej wymyślnym i kolorowym udekorowaniu swych pojazdów. Nie można im też odmówić fantazji w trakcie jazdy. W trakcie dalszej podróży nieraz bowiem z przerażeniem przyglądałam się odległości pomiędzy kołem samochodu a krawędzią przepaści.

Po drodze minęliśmy kilka przytulonych do górskich zboczy zabudowań klasztornych. Jednak dopiero w Mulbekh na dobre przekroczyliśmy wrota buddyjskiej krainy. Kraina przywitała nas widokiem wręcz niezapomnianym. Kiedy naszym oczom ukazała się ogromna, wykuta w skale figura Buddy, wiedzieliśmy, że nasza przygoda rozpoczęła się na dobre.

Kierowca wysadził nas na obrzeżach wioski. Z plecakami ruszyliśmy w poszukiwaniu noclegu. Mimo, że Mulbekh jest miejscem dobrze znanym i chętnie odwiedzanym, to my trafiliśmy chyba na jakąś lukę w ruchu turystycznym. W trakcie naszego pobytu, zatrzymały się tu jedynie trzy osoby i to na krótką chwilę. Nocleg znaleźliśmy w budynku ulokowanym tuż na przeciw posągu, który mogliśmy podziwiać z okien pokoju. Nie przeszkadzał nam brak bieżącej wody i światła. Pod wieloma względami był to najlepszy hotel, jaki mógł nam się trafić. Oglądać zachodzące i wschodzące słońce na tle wykutego w skale wizerunku Buddy to niezapomniane wrażenie. I choć odwiedziliśmy jeszcze mnóstwo innych niezwykłych miejsc, to Mulbekh najbardziej zapadł nam w pamięci.

Tuż nad szyldem hotelu Tsomo Riri jest okno naszego pokoju. A z okna widok, jak na zdjęciu poniżej. I trudno mi się zgodzić z wyczytanym ostatnio w pewnym przewodniku stwierdzeniem, że lepiej poszukać noclegu nieco dalej ze względu na kiepskie pokoje i restauracje przypominające raczej spelunki. Mając taki widok z okna, z wielką ochotą biegałam z wiaderkiem po wodę z pompy, ulokowanej tuż obok świątyni. Brak elektryczności sprawił, że spać poszliśmy tuż po zapadnięciu zmroku.

O świcie obudziła nas dobijająca się do drzwi koza (!). Kilka chwil później wędrowaliśmy już w kierunku gompy Shergol. Po drodze mijaliśmy przydrożne stupy, kapliczki i młynki modlitewne.  Zatrzymaliśmy się na chwilę popatrzeć na grupę kobiet młócących jęczmień.

Pod oknem naszego hotelu ulokowała się mała restauracja, do której po dniu pełnym wrażeń udaliśmy się na obiad. Posiłek był skromny. Ryż, dhal i nieodłączne ciapati smakowało wyśmienicie, kiedy nie spiesząc się, delektowaliśmy się po raz kolejny widokiem Buddy Maitreji zaledwie kilka metrów na przeciwko naszego stolika. Dołączyła do nas roztańczona i rozśpiewana grupa, podróżująca w wypełnionym do granic możliwości samochodzie.

Wznosząca się na 9 metrów (choć niektóre źródła podają 7 m) w górę figura Buddy Maitreji, powstała najprawdopodobniej w VII-VIII w n.e. Inne źródła informują, że posąg wykonano w czasach Kuszanów około II w n.e. U podnóża skały, w której wykuto posąg, ulokowała się mała świątynia, dedykowana bodhisattwie Awalokiteśwarze (bodhisattwa współczucia). Rezydujący tu mnisi pobierają przy wejściu niewielką opłatę. My w ciągu dwóch dni pobytu spotkaliśmy tylko jednego, który od razu wcielił się w rolę przewodnika, opowiadając nam o posagu i okolicznych klasztorach. Tego typu wizerunki w postaci wykutych w skale reliefów i rytów są charakterystyczne dla terenów Ladakhu. Do tej pory udało skatalogować się co najmniej 30 tego typu przedstawień. Informacje na ich temat pojawiały się już od końca XIX wieku. Skatalogowania tych niezwykłych śladów buddyzmu na terenie Ladakhu podjęła się organizacja TEDAHL (Team for the Exploration and Documentation of the Archaeology and History of Ladakh), która ma w planach dokładną dokumentację zabytków a następnie publikację zebranych materiałów.

Szlak Śrinagar – Leh jest mniej popularny niż południowa trasa prowadząca do stolicy Ladakhu z Manali. Mimo wszystko mijały nas po drodze pędzące do Leh autobusy pełne turystów. W Mulbekh zatrzymywały się tylko na krótką chwilkę. Turyści pstrykali szybkie zdjęcia, wsiadali do autobusu i odjeżdżali. Aby jednak w pełni docenić urok tego miejsca trzeba tu zostać choćby jeden dzień. Powędrować wśród zabudowań klasztornych, obrócić młynkiem modlitewnym, podpatrzeć codzienne zajęcia lokalnych mieszkańców i pokontemplować specyficzną atmosferę wokół.

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych. 

Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com