Stoisko z przyprawami na bazarze w Salonikach w Grecji

Mam wrażenie, że dzień nigdy się tu nie kończy. Kiedy zasypiam, przez okno nadal dociera do mnie gwar bazaru, ulokowanego tuż za rogiem, a właściwie to wszędzie wokół. Słyszę śmiechy, pokrzykiwania sprzedawców, kłótnie, wesołe pogawędki, pogwizdywania, klaksony samochodów i motocykli. Jak się dobrze wsłucham to mogę rozpoznać dźwięk, obijających się o siebie szklanek z herbatą, które jakiś chłopiec niesie na tacy do sklepu swego ojca. Docierają do mnie zapachy przyrządzanych i jedzonych właśnie potraw. Czuję dym z przypiekającej się na rożnie baraniny, zapach przejrzałych arbuzów, mocnej kawy z kardamonem oraz bliżej niesprecyzowany aromat fajki wodnej, którą pali wspólnie z przyjaciółmi właściciel sklepu z oponami, znajdującego się pod oknem hostelu. 

Niesamowicie słodkie arabskie słodycze na suku w Aleppo
Niesamowicie słodkie arabskie słodycze na suku w Aleppo

 

Tuż przed świtem budzi mnie muezzin. I znów mimo, że słońce dopiero wschodzi, już słychać coraz bardziej intensywny gwar bazaru. Potrafię rozpoznać dźwięk maszyn czyszczących ulice oraz zabierających śmieci, po poprzednim intensywnym dniu handlu. Na ulice wyjeżdżają sprzedawcy słodkich bułek i wszechobecnej kawy, aromatyzowanej ziarnami kardamonu. Nawet nie muszę wychodzić na miasto aby kupić śniadanie. Ono samo przychodzi do mnie. Zaledwie kilka metrów od hostelu sprzedawca porannych smakołyków ustawił swe ruchome stoisko, gotowy w każdej chwili, w zależności od potrzeb klientów, przenieść się szybko w inne miejsce, by móc zaopatrzyć ich w szybkie śniadanie. Biorę posypane grubym cukrem słodkie bułki, przypominające nasze drożdżówki oraz kubki, wypełnione mocną, aromatyczną kawą. Pozdrowieniom nie ma końca. Nie wiem jak to jest, ale ten Bliski Wschód, który odnajdujemy w podróży nijak się ma do tego, który serwują nam media głównego nurtu, pełen niebezpieczeństw czyhających w każdym zakamarku i niechęci lokalnych mieszkańców. A może po prostu miałam szczęście trafiać na samych życzliwych mi ludzi, albo zwyczajnie starałam się unikać owych zagrożeń, dostosowując się do praw i szanując lokalną kulturę. Smutno mi, kiedy ten świat, który tak często w sercu mi gra, zmienia się tak drastycznie przez konflikty, wojny, nieporozumienia. Zastanawiam się, czy zmieni się bezpowrotnie, czy też zostanie z niego choć odrobina dawnej otwartości, życzliwości a niejednokrotnie bezinteresowności. 

Tak wyglądały wieczory i poranki w Aleppo. W Damaszku do porannego gwaru dołączało od czasu do czasu pianie kogutów i gdakanie kur, które sprzedawano na przeciwko hotelu, znajdującego się w najbardziej targowym rejonie miasta. 

 

Sprzedawca lokalnego, kaszmirskiego rękodzieła w Śrinagarze
Sprzedawca lokalnego rękodzieła w Śrinagarze w Kaszmirze

 

Ze wszystkich mniejszych i większych bazarów, które odwiedziłam w Turcji, Syrii, Libanie, Kaszmirze i Ladakhu, moim numerem jeden na zawsze pozostanie Al-Madina w Aleppo. Nie bez powodu tamtejszy suk (targowisko), jest w opinii wielu uznawany za najwspanialszy na całym Bliskim Wschodzie. Jego wagę doceniono już w 1986 r., kiedy wraz z całym Starym Miastem znalazł się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Najstarsze zabudowania sięgają połowy XV w. Labirynt zadaszonych uliczek, wzdłuż których można kupić dosłownie wszystko, sięga nawet 15 km. Każda z tych uliczek reprezentuje określony typ produktów. Na jednej można kupić jedynie przyprawy i zioła, na innej mięso, na kolejnych rękodzieło, dywany, tekstylia, regionalne i współczesne kosmetyki, słodycze, biżuterię, ubrania i obuwie, artykuły gospodarstwa domowego, kawę i herbatę, wyroby ze skóry i futra i wiele innych, na których wymienianie zabrakło by miejsca. Niestety Al-Madina w Aleppo nigdy już nie będzie taka sama. Wojna, która nieuchronnie niszczy to co najpiękniejsze dotarła i tu. Znaczna część zabytkowego suku oraz Starego Miasta uległa destrukcji w trakcie działań militarnych, co po raz pierwszy miało miejsce jesienią 2012 r. 

Jedyny bazar, który od początku był jakoś na bakier, zarówno z moim wyobrażeniem o orientalnym bazarze, jak i ze wspomnieniami z innych odwiedzonych do tej pory miejsc, to na pewno Wielki Bazar w Stambule. Powiem nawet bardziej brutalnie, przebywanie na nim zwyczajnie mnie wkurzało. Zupełnie nie doświadczyłam tam owej handlowej smykałki, okraszonej ogromną dozą życzliwości i pozbawioną prawie zupełnie nachalności, jak na syryjskich bazarach w Aleppo czy w Damaszku. Tam jeśli po dłuższym bądź krótszym targowaniu, jakaś transakcja nie doszła do skutku, nikt się nie oburzał i nie traktował nas jak „niewdzięcznych turystów”, z czym spotkałam się właśnie na Grand Bazaar. I choć uwielbiam Stambuł i mogłabym tam wracać wielokrotnie, tak Wielki Bazar będzie raczej przeze mnie omijany. Myślę, że na ten stan rzeczy istotny wpływ ma bardzo intensywny rozwój turystyki w Turcji. I choć tego braku orientalnej magii na stambulskim Wielkim Bazarze doświadczyłam po raz pierwszy kilkanaście lat temu, to czytając niedawno tekst na jednym z ulubionych blogów www.whereisjuli.com, widzę, że właściwie to na przestrzeni czasu nic się w tym temacie nie zmieniło. Moje wspomnienia ze Stambułu pozostaną odległe od Grand Bazaar i będą raczej przypominać mi o smaku grillowanej ryby z odrobiną soli, skropionej świeżym sokiem z cytryny i zapakowanej wraz z plasterkiem pomidora w chrupiąca bułkę. Taką pyszną i niezwykle popularną kanapkę, zwaną balik ekmek, można sobie ze smakiem zajadać, spacerując nabrzeżem Bosforu. 

 

Stoisko z przyprawami na bazarze w Salonikach w Grecji
Stoisko z przyprawami na bazarze w Salonikach w Grecji

 

Jednak Orient to nie tylko Bliski Wschód, to również dalsze rejony Azji. To indyjskie bazary, przesycone zapachami przejrzałego mango i egzotycznych przypraw. To przycupnięte przy ulicach Śrinagaru stoiska i sklepiki z kaszmirskim rękodziełem, owocami, przyprawami i lokalnymi przekąskami. To wiele szklanek herbaty wypitych wspólnie ze sprzedawcami, w trakcie negocjowania atrakcyjnych dla obu stron transakcji. To poszukiwania unikatowych buddyjskich pamiątek na targowiskach w Leh w Ladakhu. A przede mną jeszcze tyle niepoznanych miejsc, pełnych tak rozmaitych zapachów, smaków i kolorów. I czasem myślę, że życia nie starczy aby to wszystko poznać. 

Wystarczy krótki spacer, po którymś z greckich bazarów, aby się przekonać, że do nas dotarło nieco z owej magii Orientu. Ta przyjemność spotkała mnie w Salonikach, gdzie całe popołudnie wałęsaliśmy się pomiędzy straganami pełnymi przypraw, oliwek, oliwy z oliwek, chałwy w tak wielu odmianach, że nie potrafiliśmy się zdecydować, rozmaitych słodyczy, zwłaszcza z czekolady, pamiątek, rozmaitych tekstyliów, sprzętów gospodarstwa domowego i wielu innych rzeczy, których tu wymienić nie zdołam. Wszechobecne budki z chrupiącymi przekąskami wypełnionymi fetą i szpinakiem, sokami i lodami, kusiły aby wszystkiego spróbować. Poczułam się tu przez chwilę jak w Syrii, za którą tak bardzo tęsknię. I chyba właśnie tu, na tym bazarze w Salonikach tak naprawdę polubiłam Grecję, do której na pewno nie raz jeszcze wrócę. 

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych. 

Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com