Brazylii jestem już nieco ponad miesiąc. Jeszcze nie tęsknię za Polską, za polskimi świętami, potrawami, językiem. Z przyjaciółmi rozmawiam jedynie po angielsku, a od czasu do czasu udaje mi się sklecić kilka prostych zdań w moim początkującym portugalskim. Moich myśli nie zaprząta wizja powrotu. W tej chwili nie potrafią go sobie wyobrazić. W tej chwili mój dom jest przy Praςa da Républica w São Paulo. 

Przyjechałam do Brazylii na 10 dni, a jestem już prawie… 40. Nie będę ukrywać, że gdzieś w mojej podświadomości pojawiły się myśli o zostaniu tu na dłużej, ale realne plany nie zakładały spędzenia Wielkanocy w Brazylii. A kiedy nieśmiałe myśli zamieniły się w rzeczywistość, postanowiłam spędzić święta po brazylijsku z czekoladowymi jajkami i nieodłącznym barbecue. Ale wtedy znajomi postanowili sprezentować mi polską Wielkanoc, właściwie to brazylijską, ale po polsku. Nie znałam osobiście ani Flavii, ani Bruno, z którymi spędziłam cudowny czas w Kurytybie, ani Fabricio, który wszystko zorganizował, a z którym znamy się jedynie wirtualnie. Ale tacy są właśnie Brazylijczycy, otwarci, zawsze chętni do pomocy, uśmiechnięci, ciepli, po prostu kochani. 

W ten oto sposób na święta pojechałam do Kurytyby, którą niekiedy nazywa się brazylijskim Chicago. Mieszka tu bowiem bardzo duża populacja potomków polskich imigrantów. I choć chciałam czekoladowe jajka, miałam polskie pisanki. Zamiast barbecue, zajadałam się polskimi pierogami, bigosem i pączkami z nadzieniem z gujawy (goiaba). Razem z Flavią przygotowywałam święconkę i barwiłam jajka w wywarze z cebuli i buraków. Rozmawiałam po polsku, choć czasem tworzyliśmy niesamowite kombinacje polsko-angielskie (jak sobie radzisz z tym foodem?), a niekiedy nawet portugalsko-polsko-angielskie (três piwas please!) :D. I choć wcześniej nie znałam moich nowych brazylijsko-polsko-włoskich przyjaciół, to czasu jaki z nimi spędziłam nie zamieniłabym na nic w świecie. Tak rodzą się więzi między ludźmi. Czasem zupełnie przypadkowo, od serdecznego uścisku na dworcu autobusowym, kilku zamienionych ze sobą słów, spojrzenia i pierwszego uśmiechu. Flavia i Bruno poświęcili mi tak wiele uwagi, troski, cierpliwości, głównie tej językowej, ciepła, przyjaźni, dobrego humoru, że do Kurytyby zajrzę jeszcze nie raz. Dziękuję Wam Kochani!

A teraz zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z mojej brazylijskiej Wielkanocy po polsku.

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych. 

Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com