Rok 2000 był przełomowym momentem w moim życiu. Wtedy po raz pierwszy wyruszyłam poza Europę. Z analogową lustrzanką na ramieniu, głową pełną marzeń i niezbyt pełnym portfelem rozpoczęłam bliskowschodnią przygodę. Turcja, Syria i Liban. Blisko 3 miesiące pełne emocji, które czuję do dziś. Podróżując wtedy bezrosko nawet przez chwilę nie podejrzewałam, jak bardzo zmieni się świat w ciągu kolejnych 18 lat… W 2009 wróciłam do Syrii, ale ta pierwsza podróż i te pierwsze emocje okazały się najbardziej trwałe. Dziś trochę nostalgicznie. Oto kilka wspomnień sprzed lat.

Palmyra

Tuż przed świtem budzi mnie donośny głos muezzina, dobiegający z głośnika tuż pod oknem hotelu. Palmyra budzi się do życia.

Poranny chłód zniechęca do opuszczenia ciepłego śpiwora. W ciemnościach nie mogę znaleźć włącznika światła, który i tak okazuje się, że nie działa. Kiedy po omacku szukam ubrań pierwsze nieśmiałe promienie słońca rozświetlają mrok. Kiedy muezzin milknie wokół zapada cisza, w której słyszę jedynie bicie swojego serca. Chcę zobaczyć starożytne miasto o wschodzie słońca.

Mam wrażenie, że skradam się pośród ruin bojąc się spłoszyć bezcenną chwilę. Chcę aby trwała jak najdłużej. Jest zimno. Jedynie wyłaniające się zza wzgórza słońce nadaje ciepła krajobrazowi. Ruiny wydają się jeszcze większe, bardziej majestatyczne. Ich długie cienie suną po ziemi niczym duchy. O brzasku kamienie mienią się czerwienią, różem i pomarańczą. Na żółty przyjdzie czas, kiedy słońce wzejdzie na dobre.

 

© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl

 

Apamea

Nie ma piękniejszych ruin niż Apamea – pomyślałam kiedy późnym popołudniem wędrowałam wzdłuż głównej kolumnady. Apamea wydawała się doskonała nawet 2000 lat później, kiedy zostały z niej jedynie te zachwycające ruiny.

Gdzieś wzdłuż kolumnady niesie się odgłos motocykla. Odwracam głowę i widzę jak pędzi w moim kierunku, zostawiając za sobą chmurę kurzu. Ktoś krzyczy i wymachuje rękami. Zatrzymuję się skonsternowana. Padają pytania po francusku, niemiecku, ale sens dociera do mnie dopiero po angielsku. Właściwie to wtedy, kiedy pasażer wyciaga nagle z kieszeni rozmaite przedmioty, próbując mi je sprzedać. Są autentyczne, wykopane tuż za kolumnami – mówi z przekonaniem, wskazując na rząd ruin po prawej stronie. Nie chcemy nic kupić. Na ich twarzach pojawia się niezadowolenie. Kiedy tylko na horyzoncie pojawia się francuska wycieczka, wskakują na motor, uśmiechają się szeroko i machają nam na pożegnanie, życząc udanego dnia. Mamy autentyczne figurki na sprzedaż – słyszymy z daleka… Ta sama historia powtarzana w nieskończoność.

Byli tu Seleucydzi, Rzymianie, Krzyżowcy, Arabowie. W 1152 została niemal doszczętnie zniszczona przez trzęsienie ziemi. Dziś, 18 lat później od pierwszego spotkania z Apameą, krajobraz znaczą ślady wojny.

 

© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl

 

Qasr al-Hayr al-Sharqi

Kierowca ciężarówki wysadził naszą trójkę gdzieś wzdłuż drogi z As Sukhnah do Deir ez-Zur. 

Przed nami jak okiem sięgnąć rozciągała się kamienista pustynia. Jedynym urozmaiceniem były rosnące gdzieniegdzie kępki krzaków. Wyglądały jak plamy na żółtoszarej tkaninie, lub motywy na monotonnym dywanie. Jedynym wyraźnym punktem na horyzoncie był Qasr al-Hayr al-Sharqi, arabski zamek wybudowany w VIII w. przez umajjadzkiego kalifa Hiszama ibn Abd al-Malika. Jedyny wypukły punkt na płaskiej pustyni. Nasz drogowskaz.

Noc u stóp zamku z ciszą nie ma nic wspólnego. Wiatr zawodzi niczym pustynne duchy, które otaczają cię, zamkniętą szczelnie w śpiworze. Sączą do ucha strach, który paraliżuje ciało. Przysuwasz się bliżej do współtowarzyszy. Pustka. W promieniu wielu kilometrów nie ma żywego ducha, oprócz beduińskiej rodziny, która wieczorem przyniosła wodę o smaku błota. Ciemność jest gęsta, a ruiny nocą ożywają tysiącem głosów, które niesie niespokojny wiatr.

 

© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl

 

Halabiye

Czas się zatrzymał. Tylko ruiny w oddali świadczą, że od czasów ich świetności minęły całe wieki. Fortyfikacje Halabiye, spływają po zboczu w kierunku Eufratu. Tu rzeka zwęża się nieco, dając możliwość przeprawy na drugą stronę. Tej przeprawy strzegą do dziś ruiny, ulokowane na sennym wzgórzu koloru piasku. W antycznym świecie zwano je Zenobią, od imienia królowej Palmyry. Swój ślad w krajobrazie starożytnej twierdzy odcisnęli również Bizantyńczycy, odpowiadając na rosnący apetyt imperium Sassanidów. 

Eufrat daje życie. Na brzegu skupiło się stado owiec. Pasterz prowadzi je do wody. Niedaleko stoi osioł. Jego właścicielka zamaszystym ruchem nabiera wody i nalewa ją do niewielkich metalowych zbiorników, którymi jest objuczony. Mijamy ją ponownie w drodze do twierdzy. Uśmiecha się do nas, popędzając zwierzę. Krajobraz wokół to jałowe wzgórza i rzeka, przy której przycupęły obozowiska beduinów. Jeden z mężczyzn gestykuluje w oddali, zapraszając do swojego domu. Pijemy razem herbatę, gorącą i gęstą od słodyczy. 

 

© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl

 

Srouj

W Srouj krajobraz przypomina pszczelą kolonię. I choć mieszkają tu ludzie, a nie pszczoły, to domy bardziej przypominają ule niż konstrukcje mieszkalne. Ile mają lat? 100, 50, 20, czy 10. Nieistotne. Niezależnie od wieku sprawiają wrażenie, jakby przeniesiono je z innej epoki. 

Uśmiechnięta dziewczyna chwyta mnie za rękę, ciągnąc z całych sił do domu. Choć nie rozumiem co do mnie mówi, wyczuwam, że czeka tam na nas poczęstunek. Prowadzi nas do betonowego kwadratu, który totalnie różni się od fotogenicznych uli. Choć czekają na nas plastikowe krzesła, siadamy na dywanie, który wypełnia sobą cały pokój. Pośrodku stoi taca, pełna warzyw i ogromna miska jogurtu. 12 par oczu wpatruje się w nas z zaciekawieniem. Większość to kobiety, a ja wśród nich bardziej przypominam chłopca niż dziewczynę. 

 

© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl

 

Cyrrhus

W drodze do Cyrrhus mijamy pola pełne oliwek. Gdzieś pośród tego typowego krajobrazu północnej Syrii, droga zmienia się w most, który pamięta jeszcze czasy rzymskie. Przęsła są ogromne. Człowiek wydaje się przy nich zaledwie miniaturką. Stoję na brzegu rzeki u podnóża mostu, próbując uchwycić na fotografii jego ogrom. Na moście siedzi mój towarzysz i beztrosko macha nogami. Zastanawiam się, czy wie, że jego wielkość odpowiada jednemu z kamieni, z których zbudowano most. Gdzieś pośród ciszy docierają do nas ludzkie głosy. To okoliczni rolnicy zbierają oliwki. 

 

© Archeopasja.pl
© Archeopasja.pl

 

Powiązane wpisy


Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku i instagramie. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych.