Wczoraj dotarłam do ostatniej strony książki Charlesa Kinga „O północy w Pera Palace. Narodziny współczesnego Stambułu”. Zaczęłam ją czytać równo miesiąc temu, tuż przed podróżą do Stambułu. Kilka razy odkładałam ją na bok, wyobrażając sobie miasto, opisane na kartkach książki. Czytałam ją głównie rano, w drodze do pracy, pomiędzy 5.40 – 6.00 rano, 20 minut każdego dnia. Podobno umysł jest o tej porze najbardziej chłonny. Może dlatego czytając Kinga, poczułam się częścią historii, którą opowiada. A może dlatego, że oprowadzając nas po mieście, z taką pasją kreśli moment kiedy Stambuł wkroczył na arenę współczesnej historii. Daleko mu jednak do stronniczości. Pokazuje bowiem rodzący się nowy ład z wielu perspektyw, pokazując jasne i ciemne strony jego raczkującej historii.

„W epoce wyjazdów i niepokojów, którą dziś nazywamy międzywojniem, Pera Palace nie był jedynym miejscem gdzie przyjezdni i osiedleńcy podejmowali trud stwarzania się na nowo. Jednak wraz z kolejnymi falami uchodźców, imigrantów i wygnańców ten legendarny stary hotel stał się symbolem przechodzenia od starej epoki do nowej – miejscem ucieleśniającym więzi łączące Wschód z Zachodem, imperium z republiką, nostalgię z eksperymentem w jedynym miejscu na ziemi, które było sercem świata chrześcijańskiego jaki i muzułmańskiego”.

Punktem wyjścia stał się dla Charlesa Kinga hotel Pera Palace, wybudowany w 1892 roku i przez długie lata jeden z najpopularniejszych hoteli Stambułu. Miejsce, w którym zaklęta jest dusza współczesnego miasta. Mieszkała tu Agatha Christie, Ernest Hemingway i wiele innych dobrze znanych postaci. Wysiadali z wagonów słynnego Orient Expressu na stacji Sirkeci i jechali prosto do Pera Palace, którego okna spoglądały na Złoty Róg.

Wszystkie drogi w najnowszej historii Stambułu zdawały się prowadzić do Pera Palace, gdzie podobno roiło się od agentów obcych wywiadów. Bywał tu i Kemal Pasza, czyli późniejszy pierwszy prezydent Republiki Turcji, którego znamy jako Mustafa Kemal Atatürk. Historia hotelu jest równie wielowątkowa i wielokulturowa jak miasto, w którym go wybudowano.

„Utajone początki współczesnego Stambułu zawęźlają się w pewnym okazałym hotelu: w muzułmańskiej fundacji dobroczynnej, która była pierwszym właścicielem parceli; w Ormianach, którzy postanowili go wznieść; w belgijskim przedsiębiorstwie, które go rozsławiło; w greckim przedsiębiorcy, który go kupił, a potem stracił; w muzułmańskim Turku pochodzenia arabskiego, który przeprowadził go przez zawieruchę II wojny światowej”.

Stambuł z kart książki niby różni się o tego współczesnego, ale w pewien sposób pozostaje taki sam. Zmienił się na pewno wymiar czasu i skala wielkości. Ciekawe czy kawa w hotelowej kawiarni smakuje tak samo jak w ubiegłym stuleciu.

Dziś Beyoğlu, niegdyś Pera, określana mianem „Małej Europy, to dom wibrującej życiem dzielnicy pełnej kontrastów, gdzie stare miesza się z nowym. Podupadła synagoga spogląda na barwne graffitti, długa kolejka turystów czeka aby wejść na szczyt wieży Galata i choć przez chwilę zobaczyć panoramę miasta, setki lat temu zwanego Nowym Rzymem. Dawny akropol zastąpiły bizantyńskie kościoły, chwilę później przypominające grzyby, kopulaste meczety. Dziś horyzont wyznaczają strzelające ku niebu wieżowce, symbol nowej epoki w dynamicznej historii miasta.

„Stambuł jest dziś ośrodkiem o randze globalnej, rozlewającym się na wszystkie strony organizmem miejskim zamieszkanym przez 13 milionów ludzi, a więc ludniejszym niż Grecja, Austria czy Szwecja – gwoli ścisłości ludniejszym niż dwie trzecie krajów świata. Dawne rybackie wioski zamieniły się w modne przedmieścia, dawne przedmieścia w śródmieścia z prawdziwego zdarzenia, gdzie obłożone szkłem drapacze chmur górują nad nowymi meczetami i centrami handlowymi. Nawet w muzułmańskie dni świąteczne arabskojęzyczne wezwanie na modły idzie o lepsze z turecką muzyką pop dudniącą zza cienkich ścian kawiarenki”.

Gülistan urodziła się w Stambule, ale często łapałam ją na tym, że domem nazywała niewielką miejscowość w okolicach Ankary. Kiedy ją o to zapytałam, odpowiedziała, że stamtąd pochodzi jej rodzina. Stambuł jest jej nowym domem.

„Kariera Stambułu zaczęła się od rozbratu z miejscem, które przybysze z zewnątrz od wieków zwali Konstantynopolem. Nowe miasto było dziełem zarówno imigrantów, jaki i emigrantów – kobiet i mężczyzn, którzy z wyboru lub konieczności przybywali do Stambułu bądź go opuszczali, pierwszego pokolenia republikańskich stambulczyków, jak również ostatniego pokolenia imperialnych konstantynopolitańczyków”.

Dziś do Stambułu napływają nowe fale uchodźców, uciekające przed bliskowschodnią zawieruchą. Uczą sie żyć w nowym miejscu, adaptować w nowym świecie.

Na dziedzińcu niewielkiego meczetu pewien Syryjczyk z fundacji dobroczynnej częstuje nas herbatą. Przewracając kolejne karty pięknie wydanego Koranu, opowiada nam o swojej religii i kulturze. Pyta nas gdzie się zatrzymaliśmy. Mówimy, że u przyjaciół, turecko-brazylijskiego małżeństwa. Uśmiechamy się wszyscy kiedy mówi, że to znak naszych czasów, mieszane małżeństwa w Turcji są bardzo popularne, a żona jego brata pochodzi z Argentyny.

Przed wejściem do jednego z meczetów ktoś przypomina mi gorliwie abym przypadkiem nie zapomniała zdjąć butów i zakryć włosów. Nakrywam głowę chustą wyjętą z plecaka, sandały stawiam na półce obok kilkudziesięciu innych par butów. Widzę ulgę na twarzy mężczyzny.

Lubię te chwile kiedy głos muezzina wibruje w powietrzu, nawołuje do modlitwy, rozpoczyna dzień i przypomina o upływającym czasie. Wsłuchuję się w meolodyjny zaśpiew, do którego stopniowo dołączają muezzini z innych meczetów. Wibrujący w powietrzu dźwięk niesie ukojenie, zwraca spokój mojej rozdrganej duszy. Dziwi to Camilę, powoduje uśmiech na twarzy Kaana.

„Ludzie przeżywają teraźniejszość jako wielką improwizację – błędnie rozumiejąc przeciwności losu, śmiejąc się wtedy, kiedy powinni płakać, zostając na miejscu w chwili, kiedy powinni wyjechać, czy pakując dobytek w sytuacji, w której lepiej byłoby nie wychylać się w domu. Rzadko doświadczają życia jako pędu ku czemuś konkretnemu. Częściej jawi im się tak, jakby patrzyli z niepewnie opuszczającego przystań statku, jakby obserwowali znikający w oddali port, a potem drzewa i budynki, aż dom staje się tylko szarą smugą między wodą a niebem”.

Gdzieś na İstiklal Caddesi, Alei Niepodległości, dawniej Grande Rue, głos muezzina miesza się z dźwiękami ulicznej kapeli, grającej swinga. Ludzie klaskają, tańczą, ustępują miejsca pojawiającemu się znikąd czerwonemu tramwajowi. Dziewczyna ubrana w tradycyjny muzułmański strój spaceruje po Topkapi, ściskając dłoń swojego narzeczonego. Ta skrywająca włosy pod kolorową chustą, kładzie głowę na ramieniu chłopaka, podziwiając zachód słońca nad Eminönü.

„Minarety i derwisze nie zniknęli, lecz Stambuł stawał się awangardową wersją islamskiego miasta: azylem outsiderów i self-made manów, zdetronizowaną kosmopolityczną stolicą islamskiego imperium, która ziściła swoje marzenie o państwie narodowym, miejscem, które – wtedy tak samo jak dziś – poszukuje własnego sposobu na łączenie muzułmańskości z nowoczesnością”.

Pierwszy dzień maja spędzamy sami. Gülistan idzie z mamą na protest przeciw obecnemu prezydentowi Erdoganowi. Spotykamy się dopiero wieczorem w Beşiktaş, skąd jedziemy na plac Taksim. Musimy wysiąść kilka przystanków wcześniej. Plac jest zamknięty, otoczony barierkami, w ciągu dnia policja blokowała dostęp do niego. Aresztowano kilkadziesiąt osób, które próbowały przedostać się na plac Taksim, mimo zakazu władz. Gülistan opowiada nam o demonstracji 1 maja 1977 roku, kiedy zabito 34 osoby, strzelając do nich z dachu jednego z otaczających budynków. Mówi nam o tym, jak obecne władze utrudniają wyrażanie sprzeciwu, blokując dostęp do ważnych miejsc Stambułu. Guli pokazuje nam na mapie miasta obszar desygnowany specjalnie dla zgromadzeń publicznych. To jak uderzenie w policzek – mówi – chcą zapędzić nas w jedno miejsce i kontrolować nawet nasz sprzeciw.

Gülistan prowadzi nas do baru. Dziś wieczorem każdy może wystąpić na scenie. Spoken Word Istanbul. Każdy ma swoje 5 minut. Wita nas atrakcyjna dziewczyna w koszulce na ramiączkach, mówiąca nienagannym angielskim. Zapowiada pierwsze wystąpienie, podkreślając, że na scenie nie ma miejsca na komentarze rasistowskie i seksistowskie oraz homofobiczne. Chłopak, który występuje pierwszy już po trzech zdaniach łamie wszystkie wymienione wyżej zasady. Sala wibruje od głosów sprzeciwu. Chłopak szybko opuszcza scenę z zakazem kolejnych wystąpień.

Zbliża się północ. Można już wejść na Taksim. Policji już prawie nie ma, ale pozostała pajęczyna metalowych płotów. Z Taksim odjeżdża nasz bus do Kadiköy. O tej porze nie kursuje już metro ani promy. Wędrujemy we trójkę szukając postoju busów. Mijamy bary i sklepy, w których życie toczy się w najlepsze, niewzruszone obecnymi w krajobrazie Taksim barierkami.

Kilka dni później, wysiadając z promu na Eminönü widzimy tłum ludzi, i słyszymy dobiegający z głośników donośny głos prezydenta Erdogana. Jedni wiwatują, inni dalej spokojnie łowią ryby w wodach Złotego Rogu, zarzucając wędki z mostu Galata.

„Rodził się już nowy Stambuł. Grupy radykalnych nacjonalistów urządzały wiece w tych samych dzielnicach, w których agenci socjalizmu knuli światową rewolucję. Ze spokojnych dzielnic płynęła nowa muzyka: orkiestralny jazz, nieposkromiony i śmiały; staccato szarpiącego w struny lutni ociemniałego Ormianina; rzewne pieśni miłosne lewantyńskiego półświatka. Mogłeś wypić drinka w klubie Maxim, należącym do przybyłego z Rosji czarnoskórego Amerykanina, albo zatańczyć w ogrodowym barze, gdzie wieczory umilał gościom zespół Palm Beach Seven”.

Ze ścian patrzą na mnie portrety i zdjęcia Kemala Paszy, Atatürka, ojca narodu tureckiego. W przedpokoju wisi plakat, przedstawiający mężczyznę w sile wieku o przenikliwym i nieco zalotnym spojrzeniu. Podtrzymując dłonią podbródek zdaje się flirtować z odbiorcą. Pierwsze skojarzenie to popularny aktor. Camila wyjaśnia, że to jeden z bohaterów narodowych Turcji. Mama naszego przyjaciela Kaana, męża Camili jest mówiąc współczesnym językiem, wielką fanką Mustafy Kemala, ojca Republiki Turcji.

Charles King snując swą opowieść o mieście i powstającej młodej republice, wręcz perfekcyjnie wplata w nią ludzkie historie, w sposób, który kreuje w nas poczucie emocjonalnych więzi z żyjącymi na kartach książki postaciami. Oto przykład tej można by rzec najważniejszej.

„Atatürk poniekąd miał to szczęście, że opuścił scenę polityczną niemal w szczytowym momencie swojej popularności. Lato 1938 roku, podobnie jak dziesięć poprzednich, spędził w Stambule. Mieszkał w pałacu Dolmabahçe, odwiedzał plażę we Floryi i żeglował jachtem Savarona, który rząd zakupił specjalnie dla niego. Stracił już jednak swój młodzieńczy wigor. Jego krępą sylwetkę i wyprostowaną postawę zastąpił garb. Cera nabrała ziemistozielonej barwy. Marskość wątroby zabrała mu siły żywotne (…), zmuszając do porzucenia codziennych obowiązków. Ten schorowany pięćdziesięciosiedmiolatek był już raczej czcigodną głową państwa niż energicznym szefem rządu, który zaledwie kilka lat wcześniej przeforsował ostatni pakiet szeroko zakrojonych reform – ustawę o nazwiskach, prawa wyborcze kobiet, konstytucyjną zasadę świeckości państwa”.

Przytaczając blaski postaci, King nie zapomina jednak o ich cieniach.

„Atatürk był typem dwudziestowiecznego dyktatora. Zmiażdżył polityczną opozycję i był święcie przekonany, że etatyzm może zaspokajać prawdziwe interesy narodu, lecz nigdy nie poczuł potrzeby, by zapytać naród o to, jakie są jego interesy”.

Dobrze, że skończyłam czytać Charlesa Kinga po powrocie ze Stambułu. Przemierzaliśmy ścieżki wydeptane przez nakreślone przez autora z takim polotem historyczne postacie. Dzięki temu wrażenia stały się prawdziwe. Nie były jedynie wytworem wyobraźni, ale wspomnieniem wędrówek po realnym mieście, w którym tradycja miesza się z nowoczesnością, tworząc niekiedy wybuchową mieszankę.

Dokąd kroczy ten świat… chiałoby się zapytać…

Historia zatoczyła koło, wepchnęła mnie w swe tryby, czyniąc na krótką chwilę jedną z postaci stambulskiej opowieści. Opowieści o wymiarze bardzo osobistym. Postrzeganym przez pryzmat interakcji 5-tki przyjaciół, Polki, Portugalczyka, Brazylijki, Turka i Turczynki. Książka z założenia miała przybliżyć mi współczesną historię miasta. W jednej chwili pomieszała się jednak z opowieściami moich przyjaciół. A świat w niej opisany stał się bliższy i bardziej zrozumiały.

Pera Palace w szczycie swej popularności tetnił życiem. Wieczorami hotelowa restauracja wypełniała się po brzegi. Pachniała dymem cygar, rozbrzmiewała stukotem stóp tańczących w sali balowej swinga, gorącymi rozmowami, dźwiękami muzyki mieszajcymi się z odgłosem udarzających o siebie kostek lodu w szklankach z whiskey. Nawiązywano nowe znajomości, zrywano stare przyjaźnie, rozprawiano o toczącym się w nieznane ówczesnym świecie.

Moja opowieść tętni nocnymi rozmowami mieszającymi się z utworami Pearl Jamu, z których nad ranem wyrywał nas głos muezzina, patrzy przenikliwym wzrokiem spoglądającego ze ściany Atatürka, smakuje anatolijską kuchnią, mocną herbatą i gęstą turecką kawą, kołysze się na falach Bosforu, kroczy waskimi uliczkami Balat i Beşiktaş, siedzi na kamiennym nabrzeżu popularnej Mody, unosi się w czasie niczym strużka dymu papierosowego, pachnie wpadającą przez okno morską bryzą, budzi głosem mew o poranku.

„Przez większość dni Stambuł jest miastem ostrego, oślepiającego światła. Nawet o zmierzchu gasnące słońce lśni drażniąco migotliwym blaskiem na powierzchni wody. W domach i mieszkaniach po obu brzegach Bosforu włączają się miliony lamp. Na największych placach podświetlane billboardy podtykają pod oczy reklamowe komunikaty. Przy iluminowanych wyniosłych średniowiecznych wieżach i obwieszonych lampkami minaretach imperialnych meczetów łatwo, nawet po zapadnięciu mroku, odtworzyć całą historię panoramy miasta, od bizantyńskich kościołów po rezydencje sułtanów i wieżowce potężnych tureckich przedsiębiorstw. Od dzielnicy Eminönü leżącej u stóp starego miasta po rozłożony na azjatyckim brzegu Kadiköy, od leżących nad Bosforem mlecznobiałych marmurowych pałaców  Çırağan i Dolmabahçe po zwieńczony blankami zamek Rumelihisari, od mostów i autostrad z czerwonymi światłami hamowania i irytującymi korkami po odbijajace się w czarnej wodzie zielone światło burtowych lamp nawigacyjnych zbiornikowców – Stambuł wszędzie jaśnieje blaskiem”.

 

Cytaty pochodzą z książki Charlesa Kinga „O północy w Pera Palace. Narodziny współczesnego Stambułu”.


Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku i instagramie. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych.