W pogoni za tym co odległe, bardziej egzotyczne, tajemnicze, ekscytujące, zapominamy często, że blisko nas są miejsca równie fascynujące. Z perspektywy czasu patrzę na swoje podróże zupełnie inaczej. Kiedyś, jak głosi adnotacja w tytule bloga, najbardziej pasjonowały mnie najdalsze zakątki świata. Chciałam docierać jak najdalej, zobaczyć to co najodleglejsze, poznawać intrygującą mnie odmienność. Zjeździłam spory kawałek świata, a w kilku miejscach nawet zostałam na dłużej. Z wiekiem nauczyłam się doceniać prostotę, znajdować w niej prawdziwe piękno. Dziś odległy i bliski świat są dla mnie tak samo fascynujące.

Na mojej mapie świata są obecnie dwa punkty, które nieustannie zaprzątają moją uwagę, i do których mogłabym wracać co roku, a najchętniej zostałabym na stałe. To Podlasie i północna Portugalia. O obydwu tych miejscach już Wam pisałam. W tym wpisie chciałabym opowiedzieć o moim tegorocznych road tripie po Portugalii, głównie tej północnej. W trakcie podróży najdalej na południe dotarliśmy do Aveiro i Coimbry. Zahaczyliśmy też o kawałek północnej Hiszpanii, gdzie oprócz Santiago de Compostela i wybrzeża w okolicach Baiony, zobaczyliśmy park archeologiczny z rytami naskalnymi z epoki brązu. W kolejnych wpisach postaram się opowiedzieć Wam bardziej szczegółowo o miejscach, które znalazły się na na naszej trasie. Dziś jednak przedstawiam praktyczne podsumowanie trasy i kosztów z ogólnymi informacjami o poszczególnych odcinkach podróży.

Trasa w podziale na etapy

Dzień 1. Felgueiras 

Felgueiras to niewielkie miasteczko, położone około 60 km na północny wschód od Porto. Tu znajduje się rodzinny dom mojego partnera Césara. Felgueiras było naszą bazą wypadową w trakcie road tripu. Pierwszy dzień tuż po nocnym przylocie spędziliśmy na spotkaniach rodzinnych i ponownej ekspoloracji miasteczka, które ja bardzo polubiłam, a do tego lubienia przekonałam nawet Césara, kóry jego wielkim fanem nigdy nie był. Dziś z kolei zastanawia się nad kupnem domu i wspólnym spędzeniu w Felgueiras emerytury… 

Odwiedziliśmy wszystkie moje ulubione miejsca, zaczynając od fabryki tradycyjnego portugalskiego biszkoptu, czyli pão de ló de Margaride, który jest tu wypiekany od blisko 300 lat. Jeden oczywiście kupiliśmy i rozprawiliśmy się z nim w dwa dni. Tutaj kosztuje aż 12 eur, bo nadal wypieka się go tradycyjnie, o czym można się przekonać na własne oczy, zwiedzając zabytkowy dom/fabrykę, który w części jest obecnie muzeum. Smaku tego biszkopta nie da się porównać z tańszymi wersjami, dostępnymi w supermarketach. Zdecydowanie wart jest swojej ceny! W innej, również tradycyjnej pastelaria, kupiliśmy pudełko cavacas, czyli biszkoptowych ciastek z chrupiącą skórką i lukrową polewą. Tak na zapas, do porannej kawy! 🙂

W tym roku po raz pierwszy odwiedziłam Mercado Municipal, gdzie w każdy poniedziałek trwa kolorowy i głośny targ. Można tu kupić lokalne warzywa i owoce, w tym przepyszne, rozpywające się w ustach i uzależniające winogrona. A jeśli mamy ochotę na mięsny obiad, to w ofercie, co widziałam na własne oczy, są również żywe kury i króliki… takie do osobistego oskubania…

Spacerowaliśmy przy Praça Vasco da Gama, gdzie znajduje się kilka zabytkowych domów, mur z azulejos oraz widok na ogród miejski oraz miasto. Późnym popołudniem pojechaliśmy na górujące nad miastem wzgórze Santa Quitéria, na którego szczycie znajduje się kościół, którego historia sięga XVIII stulecia oraz szkoła podstawowa, gdzie uczęszczał César. Z kolei w miejscu dawnego klasztoru mieści się obecnie dom opieki, gdzie odwiedziliśmy dziadków Césara. Panorama ze szczytu wzgórza jest wręcz oszałamiająca!

 

 

Dzień 2. Felgueiras – Espinho – Torreira – Murtosa – Aveiro – Felgueiras

Przejechaliśmy ponad 260 km. Była plaża w Espinho, kąpiel w oceanie, zbieranie małży, owoce morza na lunch. W drodze powrotnej do Aveiro, dokąd odwoziliśmy naszą przyjaciółką Nadię, postanowiliśmy nadłożyć nieco drogi i pojechać przez Torreirę i Murtosę. Mijaliśmy rozlewiska Laguny Aveiro, gdzie przy brzegach stały zacumowane, kolorowe łodzie. Wędrowaliśmy nad ocean pośród piaszczystych wydm, po to tylko, aby spędzić popołudnie na dzikiej i pustej plaży, gdzie oprócz naszej trójki nie było zupełnie nikogo. Tylko my i donośny szum fal, rozbijających się o wąski pas piaszczystego lądu, gdzie usadowiła się, ukryta pośród wydmowej roślinności plaża.

Aveiro zwane jest Wenecją Portugalii. W Wenecji jeszcze nie byłam więc trudno mi porównać. W Aveiro są jednak i kanały i gondole więc coś w tym musi być. Wszystko przez specyficzne położenie miasta. Od Atlantyku dzieli je laguna, która powstała w miejscu ujścia rzeki Vouga do oceanu. Miasto posiada zatem kanały, po których pływają kolorowe łodzie, zwane moliceiros. Co ciekawe dzioby łodzi zdobią intrygujące rysunki, przedstawiające czasem świętych, a czasem kobiety z pokaźnym biustem i pupą. Czyli wszystko to, co biednemy rybakowi było do życia potrzebne 😉 

 

 

Dzień 3. Felgueiras – Moure – Amarante – Vila Meã – Mosteiro de Travanca – Mosteiro de São Martinho de Mancelos – Felgueiras

Trasa nie była zbyt długa, ale punktów na mapie zdecydowanie więcej niż poprzedniego dnia. Rozpoczęliśmy od niewielkiej osady na obrzeżach Felgueiras, Moure, gdzie znajduje się pochodzący z XVIII w. barokowy kościół, kaplica oraz zabytkowe krzyże. Wszystko otoczone bujną zielenią wszechobecnej winorośli. Tu nie ma chyba domu, przy którym nie rosłyby winogrona!

Kolejnym przystankiem było Amarante, niewielkie miasteczko ukryte pośród wzgórz północnej Portugalii. Tu zaczęliśmy naszą trasę śladami romańskich zabytków (rota Rota do Românico). Przez to urokliwe, pełne wąskich uliczek średniowieczne miasteczko, przepływa rzeka Tâmega i dzieli je na dwie części, połączone mostem Ponte de São Gonçalo. Podobno most był w tym miejscu już w czasach rzymskich. Obecny powstał jednak w połowie XIII w. Z tego samego okresu pochodzi kościół i konwent, dedykowane lokalnemu świętemu, Gonsalwemu z Amarante. Z tarasów konwentu rozpościera się przepiękna panorama miasta oraz rzeki. Amarante to jedna z pereł północnej Portugalii, którą zdecydowanie polecam.

Podążając szlakiem zabytków romańskich dotarliśmy w końcu do dwóch średniowiecznych klasztorów Mosteiro de Travanca i Mosteiro de São Martinho de Mancelos, otoczonych winnicami. W pierwszym trwał pogrzeb, który zgromadził całą lokalną społeczność i uniemożliwił nam zwiedzanie, drugi zaś był zamknięty, ale za to zachwycił nas swoim dzikim ogrodem i winoroślą oplatającą wijace się pośród soczystej zieleni, nieużywane ścieżki. 

 

 

Dzień 4. Felgueiras – Porto – Foz do Douro – Matosinhos – Felgueiras

Tego dnia dołączył do nas Daniel, kolega Césara z czasów, kiedy  ten mieszkał jeszcze w Barcelonie. Dani odwiedził nas w ubiegłym roku w Warszawie. W tym roku postanowiliśmy spędzić wspólnie kilka dni, podróżując po Portugalii. Dzień spędziliśmy w Porto, spacerując od ujścia rzeki Douro do oceanu w Foz do Douro, aż do plaży w Matosinhos. Po Miramar, Espinho, Murtosie i Aveiro, plaża w Matosinhos nie przypadła mi zbytnio do gustu, zwłaszcza przez widoczny na horyzoncie port przemysłowy. Zafascynowały mnie jednak lokalne marisquieras, czyli restauracje z owocami morza, gdzie wieczorami w najlepsze trwało churrasco, a z ustawionych na zewnątrz standów, unosił się dym i apetyczny zapach grillowanych ryb, w tym niezrównanych sardynek ze względu na trwający na nie sezon. Były też oczywiście ośmiornice i moje ulubione lulas. Nie było więc innego wyjścia, tylko właśnie tutaj zjeść kolejny wspólny obiad z nowo poznanymi kuzynami, ciociami i wujkami Césara. Ostatecznie byliśmy tu na obiedzie aż dwa razy. Wszystko przez fenomenalną restaurację Casa Serrão.

 

 

Dzień 5. Felgueiras – Mosteiro de Santa Maria de Pombeiro – Quinta da Lixa – Jugueiros – Felgueiras

W tym roku ponownie odwiedziliśmy, pochodzący z XI wieku klasztor Mosteiro de Pombeiro. Tym razem udało nam się zobaczyć go w całości. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie odrestaurowane barokowe organy. Był to kolejny punkt na trasie rota do românico, pełnej zabytków, głównie romańskich, sięgających średniowiecza, i którą chcielibyśmy w całości zrealizować w ciągu kolejnych podróży. W najbliższym otoczeniu klasztoru znajduje się fragment drogi rzymskiej oraz most z tego samego okresu.

Po południu odwiedziliśmy lokalną winnicę, znajdującą się kilka kilometrów od Felgueiras, a mianowicie Quinta da Lixa, o której już Wam pisałam. Dowiedzieliśmy się mnóstwa rzeczy o vinho verde, historii regionu oraz próbowaliśmy lokalne wina.

W drodze powrotnej do domu postanowiliśmy poszukać średniowiecznych mostów w okolicach Jugueiros. Znaleźliśmy dwa, a mianowicie Ponte de São João i Ponte de Travassós. Oprócz mostów napotkaliśmy też wylegujące się na słońcu koty i niepowtarzalną atmosferę prowincji, ciszę, zieleń i wrażenie, jakbyśmy cofnęli się w czasie o dobre 100 lat.

 

 

Dzień 6. Felgueiras – Braga – Guimarães – Felgueiras

Większość dnia spędziliśmy w Bradze, w której ani ja ani nasz gość z Hiszpanii, Daniel, jeszcze nie byliśmy. Miasto, którego historia sięga co najmniej 2000 lat, znajduje się zaledwie 50 km na północ od Felgueiras. W starożytności, to ulokowane przy jednej z głównych rzymskich dróg na Półwyspie Iberyjskim miasto, zwało się Bracara Augusta (ufundowane przez Augusta). Stąd też, jako skrót, wywodzi się współczesna nazwa Braga. Miasto słynnie z licznych kościołów, które można obejrzeć, podążając choćby popularnym szlakiem baroku. Jednym z najciekawszych zabytków Bragi jest górujące nad miastem XVIII wieczne Sanktuarium Dobrego Jezusa z Góry, które w założeniu jest rekonstrukcją Golgoty.

Guimarães, kolebkę Portugalii, o której Wam pisałam już kilka razy, odwiedziliśmy w ubiegłym roku. W tym roku postanowiliśmy zatrzymać się tu jedynie na chwilę, aby pokazać Danielowi, miejsce, gdzie narodziła się Portugalia oraz jej pierwszy król Alfons I zwany Zdobywcą (1109-1185).

 

 

Dzień 7. Felgueiras – Aveiro – Coimbra – Felgueiras

Przejechać ponad 120 km aby zjeść w Aveiro śniadanie, choć mogliśmy je ominąć i pojechać prosto do Coimbry? Czemu nie, szczególnie jeśli można je zjeść w towarzystwie mojej przyjaciółki Nadii, a do kawy serwowana jest lokalna słodka specjalność, czyli ovos moles (ciastka/słodycze w różnorakich formach z kremem jajecznym, przypominającym nieco nasz kogel mogel). Po śniadaniu i krótkim spacerze po Aveiro, którego towarzyszący nam przez kilka dni w podróży Daniel jeszcze nie widział, pojechaliśmy w trójkę do Coimbry.

Coimbra to podobnie jak Lizbona, miasto słynnące z fado, którego melancholijne dźwięki można usłyszeć wśród wąskich uliczek, pnących się po wzgórzu, na którym ulokowało się to średniowieczne miasto. Atmosfera przywodzi na myśl Alfamę. Coimbra to również miasto uniwersyteckie, co widać na każdym kroku, w napisach na murze, street art’cie, dekoracjach domów studenckich. Barokowa biblioteka Joanina zwyczajnie mnie onieśmieliła. Do dziś pamiętam także, jak intensywne światło słoneczne, odbijane przez płyty, którymi wyłożono dziedziniec uniwersytetu, doprowadziło mnie do płaczu, bo tego dnia zapomniałam zabrać moje okulary przeciwsłoneczne. Zachwycił mnie widok, wspinającego się po wzgórzu miasta, gdzie zalewałam się potem, przemierzając jego wąskie uliczki. 

 

 

Dzień 8. Felgueiras – Porto – Vila Nova de Gaia – Felgueiras

Dzień rozpoczęliśmy od wizyty w Muzeum Sztuki Współczesnej Fundacji Serralves, gdzie znajduje się również uroczy park. Wybraliśmy się również na spacer po ogrodach Palácio de Cristal, gdzie wraz z nami przechadzały się, mieszkające tam pawie. Ogrody Kryształowego Pałacu, to jeden z najlepszych punktów widokowych w Porto. Nasz kolejny przystanek, główna sala koncertowa Porto, czyli Casa da Música wraz ze swą nowoczesną architekturą, skojarzyła mi się z gmachem Opery w Oslo, którą odwiedziliśmy w lutym.

Tuż przed wieczornym odlotem Daniela do Madrytu, wybraliśmy się na drugą stronę rzeki Douro, do Vila Nova de Gaia. Wąskimi, pełnymi street art’u uliczkami wspinaliśmy się ku górnej kondygnacji mostu Ponte Luis I. Było to chyba najlepsze pożegnanie z Porto, jakie mogliśmy zaoferować Danielowi. Panorama tego niepowtarzalnego miasta z unikatową duszą, rzeki i przepływających po niej statków i łodzi, widoczne na horyzoncie zdobione azulejos fasady kościołów, ich strzeliste wieże, a w dole tłumnie oblegane kawiarnie, tawerny i restauracje, gwar rozmów, trzepot ptasich skrzydeł, dzwięki muzyki ulicznych artystów i w końcu kieliszek porto, to kwintesencja miasta.

A kiedy pożegnaliśmy się z Danielem, pierwsze kroki, już tylko we dwoje, skierowaliśmy do  stacji kolejowej Sao Bento. Uwielbiam tu wracać i podziwiać te blisko 20 tys. błękitnych azulejos, którymi wyłożono ściany budynku, i które opowiadają emocjonujące historie. Jedna z nich dotyczy podboju w 1415 Ceuty, miasta arabskiego na wybrzeżu współczesnego Maroka, przez Henryka Żeglarza. Podobno właśnie to wydarzenie zapoczątkowało eksplorację wybrzeża zachodniej Afryki, a tym samym zainicjowało erę portugalskich odkryć geograficznych.

 

 

Dzień 9. Felgueiras – Citânia de Briteiros – Briteiros – São Salvador de Souto – Felgueiras

Dzień w całości poświęciliśmy na zaspokajanie mojego archeologicznego apetytu. Gdzieś pomiędzy wzgórzami północnej Portugalii, kryją się ruiny ufortyfikowanej osady, związanej z kulturą Castro, z portugalskiego Castreja. Jej początki sięgają epoki brązu, zaś czas największego rozkwitu przypada na epokę żelaza i przełom er. Citânia de Briteiros jest jednym z najlepiej zachowanych oraz najbardziej charakterystycznych tego typu proto-historycznych osiedli na terenie Półwyspu Iberyjskiego. Z nazwą stanowiska łączy się nazwisko lokalnego arystokraty i pasjonata archeologii, Francisco Martins Sarmento, który w 1874 r. rozpoczął tu badania archeologiczne. W 1880 tuż po zakończeniu międzynarodowego kongresu archeologii i antropologii prehistorycznych w Lizbonie, w trakcie pokongresowej wycieczki trafił tu wraz z innymi badaczami, polski archeolog Adolf Pawiński „aby w gronie kilkunastu członków kongresu zwiedzić i zbadać w Citanii wielkie zabytki przedhistoryczne, jakieś grody i warownie”. 

Osada znajduje się zaledwie 16 km na północ od Guimarães, na szczycie wzgórza São Romão, skąd roztacza się sielski widok na dolinę rzeki Ave. Na zwiedzanie ruin przeznaczyliśmy 3 godziny. Tu również pośród ciszy, historycznej aury i bujnej zieleni, zjedliśmy zabrany z domu lunch. Oprócz nas w parku było tylko kilka osób. Czuliśmy się tak, jakbyśmy mieli starożytne ruiny jedynie dla siebie. Następnie zatrzymaliśmy się we wsi Briteiros, gdzie w domu, należącym niegdyś do rodziny Sarmento, a obecnie fundacji Sociedade Martins Sarmento, mieści się doskonałe muzeum archeologiczne. Odwiedziliśmy również lokalny cmentarz, na którym znajduje się upamiętniająca archeologa kaplica. 

Wracając do Felgueiras, przemierzaliśmy prawdziwą portugalską prowincję, niewielkie lokalne wąski drogi, gdzie z trudem mijały się dwa samochody. Wsie witały nas tradycyjną muzyką, rozbrzmiewającą z głośników kościołów oraz plakatów, zachęcających do uczestnictwa w sierpniowych, pełnych folkloru i pimby festas. W pamięci została mi szczególnie niewielka, otoczona winnicami wieś São Salvador de Souto.

 

 

Dzień 10. Felgueiras – Viana do Castelo – Ponte de Lima

Tego dnia rozpoczęła się nasza podróż w kierunku granicy z hiszpańską Galicją. Pierwszym przystankiem była oczywiście Viana do Castelo, która słynie z barwnych tradycyjnych strojów oraz charakterystycznej w regionie złotej biżuterii w kształcie serca. Ja sprawiłam sobie jedynie imitację takiego naszyjnika, bo ten prawdziwy kosztuje majątek! W trakcie festiwali folklorystycznych, a szczególnie podczas sierpniowej parady, która jest częścią kilkudniowego święta ku czci Nossa Senhora da Agonia, kobiety zakładają tradycyjne stroje i dosłownie kilogramy złotej biżuterii. Noszą również chusty, do złudzenia przypominające nasze polskie tradycyjne wzory. Do Nossa Senhora da Agonia modlili się rybacy i żeglarze, prosząc o przyjazne wiatry i łagodne morze.

Kiedy zwiedzaliśmy Viana do Castelo, przygotowania do zbliżającego się święta trwały w najlepsze. Ulice i domy zdobiły kolorowe dekoracje. Święto odbywa się w drugiej połowie sierpnia. Jeśli mój przyszły pracodawca czyta ten post, to może już sobie zaznaczyć w kalendarzu, kiedy planuję swój przyszłoroczny urlop. Postanowiłam bowiem zobaczyć kolorową paradę na własne oczy.

Zdecydowanie warto odwiedzić Museu do Traje, które prezentuje tradycyjne stroje i biżuterię oraz doskonale wprowadza w regionalny folklor, z którego Viana do Castelo słynie nie tylko w Portugalii, ale i w całej Europie. 

Viana do Castelo to miasto, którego historyczna aura towarzyszy na każdym kroku, nie tylko przy Praça da República z jej przepiękną XVI-wieczną fontanną, czy pośród pochodzących z przełomu XVII/XVIII w. fortyfikacji, chroniących port. To również zapierająca dech panorama z górującego nad miastem wzgórza, tuż pod szczytem którego wznosi się pochodzące z początku XX w. Santuário de Santa Luzia. Na szczycie wzgórza znajdują się ruiny ufortyfikowanej osady kultury Castreja, citânia de Santa Luzia, datowanej tak samo jak wspomniana już wyżej citânia de Briteiros. 

Dzień zakończyliśmy w Ponte de Lima, którego nazwa pochodzi od mostu (ponte) nad rzeką Lima. Most składa się z części rzymskiej i średniowiecznej. W okresie rzymskim był częścią ważnej na Półwyspie Iberyjskim drogi łączącej Bracara Augusta, czyli dzisiejszą Bragę z Asturica Augusta, czyli Astorgą. To niezwykle urocze miasto z zabytkową architekturą, które oferuje także atrakcje dla aktywnych, jak choćby kajaki po rzece Lima, która płynie w kierunku Viana do Castelo i tam uchodzi do Atlantyku.

 

 

Dzień 11. Ponte de Lima – Vigo – Santiago de Compostela (Hiszpania)

W trakcie tej podróży po raz pierwszy w życiu odwiedziłam Hiszpanię. Przez położone na wybrzeżu Vigo, potężny most Puente de Rande oraz Pontevedra, dotarliśmy wczesnym przedpołudniem do Santiago de Compostela. Początek wizyty w tym pielgrzymkowym mieście rozpoczął się dość humorystycznie. Przez dobrą godzinę szukaliśmy bezpłatnego parkingu, aż w końcu wpadliśmy na pomysł aby zaparkować na terenie uniwersyteckiego kampusu, co zakończyło się pełnym powodzeniem. W trakcie poszukiwań doszliśmy do wniosku, że w takich warunkach piesze pielgrzymki zdecydowanie mają sens 😉 

Santiago de Compostela jest miastem naprawdę niezwykłym. 1000 lat historii pielgrzymowania do tego miejsca sprawiło, że miasto aż kipi historyczną aurą, a wąskimi ulicami płyną rzesze ludzi, którzy zatrzymują się posłuchać, któregoś z ulicznych artystów, wrzucić im kilka monet, albo sami śpiewają, zachęcając innych. Po dniu pełnym zwiedzania, w tym świetnego Muzeum Katedralnego i wędrowaniu po mieści, wieczorem spotkaliśmy się z przyjacielem Césara, jeszcze z Barcelony, Jesusem, który akurat był tu z rodzicami. Ponownie ruszyliśmy w miasto. Moi lokalni przewodnicy postanowili bowiem pokazać mi, co to znaczy hiszpańska kultura tapas. Piliśmy więc lokalne galicyjskie piwo, zajadając się tapas, w tym świńskimi uszami w knajpce, która z nich słynie (O Orella). Jak dałam się namówić na świńskie uszy, to chyba na zawsze zostanie tajemnicą poliszynela… Santiago nocą jest cudowne, a Jesus pokazał nam zakamarki, o których nie mieliśmy pojęcia i opowiadał lokalne legendy. Szkoda jedynie, że katedra była w tym czasie w remoncie. Wracając nad ranem do naszego hostelu, chłonęłam nocne życie miasta, a myślami byłam już wśród rytów naskalnych z Campo Lameiro, gdzie już za kilka godzin mieliśmy dotrzeć.

 

 

Dzień 12. Santiago de Compostela – Campo Lameiro – Redondela – Baiona – Felgueiras 

Kręte lokalne drogi, przecinające porośnięte bujną zielenią wzgórza, gęsta mgła, wśród której cudem uniknęliśmy wypadku, a w końcu długo oczekiwane ryty naskalne.  Tak mijał kolejny dzień naszego road tripu. 

Park Archeologiczny Campo Lameiro chroni ryty naskalne datowane na III i II tys. p.n.e, czyli późny neolit oraz epokę brązu. Na powierzchni blisko 22 hektarów znajdują się liczne stanowiska, które możemy zwiedzać samodzielnie, podążając wzdłuż wytyczonych szlaków. Na zobaczenie wszystkich paneli, potrzebujemy co najmniej 2 godziny. Najlepiej zachowane i najbardziej reprezentacyjne ryty naskalne znajdują się na stanowisku Laxe dos Carballos, w tym duża figura jelenia oraz liczne spirale. Spirale są najbardziej charakterystycznymi motywami pośród motywów sztuki naskalnej na terenie parku. 

Park to nie tylko sztuka naskalna. Znajduje się tu również modelowa wioska z epoki brązu, obrazująca życie w tym okresie historii oraz doskonałe muzeum. Wszystko w przepięknych okolicznościach przyrody, pośród paproci i mchów, porastających, osnute mgłą lasy. Punkty widokowe oferują panoramę okolicznych, zielonych wzgórz. 

W drodze powrotnej do Portugalii postanowiliśmy zobaczyć wybrzeże Galicji. Zatrzymaliśmy się na chwilę wiosce rybackiej Redondela, która przywitała nas intensywnycm zapachem ryb. Popołudnie spędziliśmy w Baionie, która zaskoczyła mnie przepięknym, pochodzącym z XIII wieku, romańskim kościołem St. María de Baiona. Zaś z fortyfikacji Castelo de Montereal, którego budowę rozpoczęto już w XII wieku, roztacza się doskonały widok na zatokę, port oraz plaże. Mimo, że Baiona to popularny wśród Hiszpanów kurort tej części kraju, turystów i plażowiczów było niewielu. Jedząc ciastka w kształcie serca, chłonęliśmy szczęście wspólnego podróżowania.

 

 

Dzień 13. Felgueiras – Porto – Afurada – Aveiro – Felgueiras

To dzień pożegnań z przyjaciółmi. To wspólny lunch w Porto z kolegami i współlokatorami Césara z czasów uniwersyteckich. Na lunch oczywiście bacalhau, czyli dorsz, na przygotowanie którego Portugalczycy mają podobno ponad 1000 przepisów. Przyjaciele, których poznałam już w ubiegłym roku przyszli ze swoimi rodzinami. Wspólnie popłynęliśmy łodzią, do leżącej po drugiej stronie wioski rybackiej Afurada. To spokojna osada, gdzie pośród suszącego się prania, na sznurkach suszą się też ryby. Widok starszych kobiet, robiących pranie w tradycyjnej pralni, gdzie dawna tara jest nadal u użyciu, to codzienność. Turyści nie docierają tu tłumnie, a w lokalnych marisqueiras, które poznacie po kłębach aromatycznego dymu, spowijającego ulice, możecie zjeść świeże ryby i owoce morza. 

Późnym popołudniem po raz 3 w trakcie tej podróży, a 4 raz w ogóle, pojechaliśmy do Aveiro aby pożegnać się z moją przyjaciółką Nadią. Znów przejechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów aby zjeść wspólnie ovos moles, pogłaskać koty, pospacerować po mieście i poczuć typową dla miasta bryzę, wiejącą od Atlantyku, poplotkować, porozkoszować sorbetem z ananasa i mięty, który według Gelados de Portugal, jest smakiem prosto z Azorów, skąd pochodzi Nadia, policzyć sardynki zdobiące ulice, balkony i witryny sklepów, pośmiać z dwuznacznych malowideł zdobiących dzioby moliceiros, a w końcu wyściskać na cały ten długi czas rozłąki do następnego spotkania.

Następnego dnia w nocy mieliśmy samolot powrotny do Warszawy, zaś dzień spędziliśmy z rodziną Césara w Felgueiras. 

 

 

Noclegi

Przez zdecydowaną większość wyjazdu mieszkaliśmy w domu rodzinnym mojego partnera Césara, w Felgueiras. Oprócz dwóch nocy, które spędziliśmy w hostelach, w trakcie podróży nie płaciliśmy za noclegi. 

W Ponte de Lima spaliśmy w Pousada de Juventude, gdzie za nocleg w 2-osobowym pokoju ze wspólną łazienką zapłaciliśmy 31 eur. W Santiago de Compostela spaliśmy w Pensión Santa Rita. Tu również mieliśmy osobny pokój ze wspólną łazienką w cenie 39 eur.

Samochód

W trakcie podróży korzystaliśmy z samochodu taty Césara, przez co uniknęliśmy kosztów wynajmu auta. Przejechaliśmy ponad 2000 km, wydając na benzynę 170 eur i dodatkowe 60 eur na opłaty drogowe, które w Portugali jak widać są bardzo wysokie. Kilka lat temu kiedy rząd nałożył na użytkowników autostrad te wysokie opłaty, przez kraj przeszła fala protestów.

Jedzenie

Kiedy podliczyłam koszty, okazało się, że na jedzenie wydaliśmy 320 eur. Czasem jedliśmy w domu z rodzicami Césara, ale zdecydowanie częściej w restauracjach. Każdego wieczoru spotykaliśmy kogoś z rodziny albo przyjaciół, a wtedy nie było mowy, aby nie zjeść wspólnie posiłku. Wszyscy prześcigali się w rekomendacjach miejsc i chcieli mnie zachwycić portugalską kuchnią, co im się już drugi rok z rzędu udało.

Ceny są różne. W dużych miastach albo miejscach bardziej turystycznych za lunch albo obiad zapłacimy od 10 eur w górę. W niewielkim Amarante jedliśmy naprawdę świetne potrawy, w tym ośmiornicę, feijoadę, grillowaną douradę czy tripas już od 5 eur w górę. Pewnie dlatego byliśmy tam na rodzinnym obiedzie aż dwa razy. Kawa niezmiennie 0,6-0,8 eur za filiżankę.

Bilety wstępu

Bilety wstępu do muzeów i zabytków kosztowały nas łącznie (Portugalia i Hiszpania) około 80 eur

Muzeum Katedralne w Santiago de Compostela – 2 x 6 eur

Park Archeologiczny w Campo Lameiro – 2 x 5 eur (ryty naskalne z epoki brązu)

Citânia de Briteiros – 2 x 3 eur (ruiny starożytnej osady z epoki żelaża)

Citânia de Santa Luzia – 2 x 2 eur (ruiny starożytnej osady z epoki żelaza)

Monsteiro de Santa Maria de Pombeiro – 2 x 2 eur

Museo de Traje (Muzeum Strojów) w Viana do Castelo – 2 x 2 eur (w cenie jest również wliczona wizyta w Muzeum Rzemiosła Artystycznego i w niewielkim Muzeum Archeologicznym)

Uniwersytet w Coimbra – 2 x 12 eur (cena obejmuje wizytę w słynnej barokowej bibliotece Joanina, pałac królewski, college, kaplicę św. Michała)

Quinta da Lixa – wizyta w winnicy i degustacja vinho verde 2 x 6 eur

Bilety lotnicze Warszawa – Porto: 2 x 550 zł

 


Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi, udostępniając w serwisach społecznościowych. 

Jeśli podoba Ci się tematyka bloga, sposób w jaki piszę i jak łączę pasję do archeologii z podróżami, polub Archeopasję na facebooku. Bądź na bieżąco i zapisz się do newslettera

Jeśli masz pytania dotyczące tematów poruszanych na blogu napisz do mnie archeopasja@gmail.com